Jakiś czas temu zacząłem w końcu czytać więcej książek, bo od kilku lat mocno to u mnie kulało i postanowiłem wrócić do autora, który był moim pierwszym spotkaniem z literackim horrorem i którego twórczością zaczytywałem się gdzieś na etapie podstawówki, mianowicie do Grahama Mastertona. Już dłuższy czas nosiłem się z taką myślą, ale trochę obawiałem się konfrontować z bardzo miłymi wspomnieniami, bo i autor opinie zbiera różne, i takie powroty po latach nie zawsze okazują się udane. Tymczasem skończyłem niedawno czwartą powieść z kolei i chyba na powrót wsiąknąłem, bo ostatnie dwa miesiące to nieustanny dylemat, który tytuł przypomnieć sobie kolejny.
Czarny anioł (1991)Zacząłem dosyć bezpiecznie – przynajmniej tak mi się wydawało – bo od książki, którą zapamiętałem jako jedną z lepszych, była to też w tamtych czasach jedna z pierwszych powieści Mastertona, po którą sięgnąłem. Ponowna lektura natomiast trochę zrewidowała moje poglądy. Pierwszy rozdział chyba na stałe zapisał się do historii jako obiekt kultu i faktycznie wciąż jest to mocna rzecz, jednak im dalej, tym więcej miałem uwag. O ile całość jest dobrze napisana i z przyjemnością śledzi się dalszy rozwój wypadków, a w książce utrzymuje się fajny policyjny klimat – generalnie to taki miks horroru i kryminału – o tyle rozwiązania fabularne w pewnym momencie zaczynają stawać na głowie i pod koniec robi się strasznie naiwnie. Nagle okazuje się, że każdy z każdym się zna i każdy jest zamieszany w jakiś spisek, nieważne jak bardzo nieprzekonujące by to było. Dodatkowo w trakcie rozwoju wydarzeń ma miejsce kilka wydarzeń paranormalnych, które mogą wywołać parę przewrotów oczami. Generalnie całość zostawia po sobie mocny posmak horroru klasy B, który w tym przypadku niekoniecznie był pożądany, bo wydaje mi się, że potencjał był większy. Mimo wszystko czyta się to naprawdę przyjemnie i nie mogę powiedzieć, żebym bawił się przy tej książce źle, jednak w konfrontacji z renomą, jaką posiada (jak i z moimi własnymi wspomnieniami), wychodzi nie do końca obronną ręką i jak dla mnie pozostaje tylko w granicach średniaka.
6/10
Dom kości (1998)Nie zraziłem się jednak, a wręcz przeciwnie, bo zaraz nabrałem ochoty na kolejne spotkanie z twórczością mistrza. "Dom kości" to powieść o kilka lat młodsza, krótsza i skierowana do innego odbiorcy – pochodzi z okresu na przełomie wieków, kiedy Masterton mocno eksplorował horror młodzieżowy. Co za tym idzie książka jest mniej brutalna i na pewno nie tak wyuzdana, jak to ten autor często lubi. Niemniej to nadal historia grozy i momentami udaje jej się wywołać trochę niepokoju. Fabuła jest stosunkowo prosta, ale fajnie napisana i obsadzona sympatycznymi postaciami, dzięki czemu całość śledzi się z zaciekawieniem, a sam pomysł całkiem interesujący i nieźle wykorzystany. Punktem wyjścia jest odkrycie kości ukrytych w ścianach wyburzanego budynku – umieszczonych w taki sposób i w takiej ilości, że szybko staje się jasne, że nie miały prawa się tam znaleźć. Ogółem to taki Masterton w luźniejszym wydaniu, ale nadal zapewniający satysfakcjonującą lekturę.
7/10
Dziecko ciemności (1996)Czyli powieść z akcją osadzoną w Polsce. I ten tytuł był dla mnie dużym zaskoczeniem, bo zapamiętałem go jako rzecz mocno średnią, tymczasem teraz bawiłem się bardzo dobrze. Historia jest rozbudowana (książka ma ponad 500 stron – dawniej wydawcy używali chyba mniejszych czcionek), ponownie zapełniona fajnymi, dobrze skonstruowanymi postaciami (to chyba będzie mocny punkt u tego autora) i autentycznie ciekawa. Klimatem trochę kojarzyła mi się z "Czarnym aniołem", bo ponownie mamy do czynienia z połączeniem horroru i policyjnego dochodzenia, tym razem jest go chyba nawet więcej, bo solidną część fabuły stanowią poszukiwania mordercy ścinającego ludziom głowy w Warszawie. Nie jest to jedyny wątek w powieści, bo równolegle śledzimy osobiste historie kilku bohaterów, które napisane są nie mniej zajmująco. Ostateczne rozwiązanie zagadki to nie jest jakiś szczyt możliwości horroru, ale dla mnie całość była bardzo satysfakcjonująca, w sumie głownie właśnie przez to tło obyczajowe, nadbudowanie postaci i wciągającą historię.
7/10
Manitou (1975)I na zakończenie zostawiłem sobie największy klasyk, czyli powieściowy debiut Mastertona. Troszkę rzuca się w oczy, że to jego literackie początki, bo książka jest napisana lekko surowym stylem, a historia bardzo jednotorowa, ale za to jaki to ma klimat! Idealny materiał na film grozy (takowy nawet powstał, ale chyba nie był zbyt warty uwagi – może też sobie powtórzę), podczas lektury czułem się, jakbym był na seansie jakiegoś klasycznego horroru z lat 70-80. I również na filmową modłę historia doczekała się wielu sequeli. "Manitou" to pierwszy przypadek, kiedy Masterton sięga po mitologię danej kultury (w tym przypadku Indian, których umiłował sobie szczególnie) i stawia swoich bohaterów naprzeciw jakiegoś pradawnego demona – tu oczywiście zagrożenie stanowi kultowy Misquamacus, czyli indiański szaman, który odradza się po 300 latach, by zemścić się za krzywdy wyrządzone jego ludowi przez białego człowieka. Z początku trochę irytowała mnie pierwszoosobowa narracja (a dziwne, bo kiedyś bardzo taką lubiłem), później bardziej się przekonałem, ale w samą historię wsiąknąłem od samego początku. Fabuła jest prosta, ale to zupełnie nie przeszkadza, a pod koniec da się odczuć trochę lovecraftowskie naleciałości, których w sumie nigdy nie kojarzyłem z tą książką – mimo że przecież całość rozpoczyna właśnie cytat z HPL-a. O postaciach nie ma co się rozpisywać, bo każdy, kto zna tego autora, wie że wszystkie są już kultowe i na przestrzeni lat powracać będą jeszcze kilkukrotnie. Czuć w "Manitou" inną epokę, ale powiedziałbym, że dla książki to bardziej na plus niż na minus. Ja bawiłem się bardzo dobrze.
8/10Na marginesie małe spostrzeżenie, jak to różne głupoty potrafią wryć się w pamięć. Czytałem te książki dobre 15-20 lat temu, tymczasem do dzisiaj zapamiętałem dziewczynę siedzącą gdzieś w tle w kawiarni i gawędzącą o swojej ostatniej aborcji z "Czarnego anioła" i poradę, aby drzwi zawsze wyważać z kopa, a nigdy barkiem z "Dziecka ciemności"

– a dawno zapomniałem, że to z powieści Mastertona.
Warto też wspomnieć, że ostatnimi czasy te książki są wznawiane w bardzo fajnej formie, przykładowo Replika publikuje je w twardej oprawie z barwionymi grzbietami i naprawdę wygląda to bardzo fajnie – za moich czasów Grahama nie wydawało się na twardo

. Również nowsze edycje z Albatrosa czy Rebisu mi się podobają, wygląda to dużo nowocześniej niż starsze edycje, które ja kojarzę. Nie ukrywam, że też był to jeden z powodów, dla których ponownie zainteresowałem się tym autorem, bo zwyczajnie spodobało mi się, jak te nowe edycje wyglądają na półce. Jedynie ostatnio nabyta przez mnie "Fobia" prezentuje się trochę odpustowo, ale jak rozumiem to trochę półamatorskie wydawnictwo – a sama książka to też taka ciekawostka, adaptacja filmu napisana na zlecenie na początku lat 80., która nigdy wcześniej nie była u nas opublikowana.
W każdym razie nabyłem już kilka pozycji z serii Repliki, zainwestowałem też w komplet sześciu tomów "Manitou" i zobaczymy, jak to dalej się potoczy. Na razie lektura bardzo miła i przywodząca dużo wspomnień.
