Ten koncept jest ogólnie słaby i sam motyw Jokera też grubymi nićmi szyty. Po zapowiedziach myślałem, że Johns wymyślił coś świeżego i przemyślanego, coś co sprawnie wpisze się w kanon. Po lekturze natomiast ta koncepcja 3 Jokerów wydaje mi się rzuczonym na szybko rozwnięciem motywu z Wojny Darkside'a.
Nie odniosłem takiego wrażenia. Generalnie istnieje jakiś oryginalny Joker, ten z "Zabójczego żartu", który cały czas, jak się okazuje, poszukuje swoich naśladowców. Dwóch z nich jest bardziej udanych niż reszta i pełnią ważniejszą rolę akurat w tej historii (zresztą jeden z nich niezbyt długo).
Czepianie się Red Hooda, że zbrodnia uszła mu płazem też wydaje mi się przesadzone. Oddanie go pod sąd oznacza koniec Bat-rodziny, co jest całkowicie zrozumiałe. Nie pierwszy raz - ten sam problem był poruszony w "Batman i syn" z Damienem. Zresztą to komiks o bliznach, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych, co wydaje mi się zostało wyraźnie podkreślone. Fizycznie Batman okazuje się mieć ich najwięcej, ale psychicznie potrafi sobie z tym radzić. Barbara radzi sobie z traumą z trudem, ale znalazła sposób. Natomiast Jason nie radzi sobie w ogóle... I jego czyn jest tego konsekwencją.
Natomiast to, co mnie wyprowadza z równowagi to scena na miejscu zbrodni. Batman, Gordon i policjanci stoją nad trzema ciałami i sobie potakują. Na pewno nie żyją. Na pewno nie da się ich zidentyfikować. Na pewno mają całkowicie zniszczone DNA (jakim, k..., cudem?!). Wszystko to stwierdzają na rzut oka. I nagle jeden z tych trupów całkowicie pozbawionych DNA okazuje się żyć i czekać na jakąkolwiek pomoc i ratunek. Normalnie parodia Batmana i policjantów.