Nie podobał mi się komiks "Batman #900". Batman Zdarsky'ego wpadł w okropny fanservice pokazujący, że scenarzysta nie rozumie esencji postaci. Zamiast skupić się na przyziemniejszych aspektach, brniemy w coraz większe absurdy aż doszliśmy do multiwersowej przygody na pełnej... O ile pierwsza połowa komiksu broni się, są to wyważone zmagania Batmana z Red Mask, tak druga połowa wpadła w fanservice znany z aktorskich produkcji DC czy Marvela - nawal cameo ile się da, ludzie łykną to będąc spragnieni nostalgicznych wrażeń.
Motyw wyjściowy nie był zły, ponieważ za aspektem multiwersum stała idea. Ryzykownym posunięciem było obwinianie Red Mask za tworzenie Jokerów, ale miało jakiś sens z podbudową. Tylko jest to nierozwinięty sens, a multiwersowe szaleństwo nie ukazywało skali działań Red Mask. Typek skakał po różnych ziemiach, robił masę rzeczy nieznanych nam. Zamiast tego Zdarsky skupił się na mniej istotnym fakcie jakim były spotkania TEGO Batmana z popularnymi wersjami (m.in. Burtonowy, TAS, Millerowy, nawet cykl gier) działające w formie zapychaczowego easter egga. Większość spotkań nie posuwało historii do przodu, nie wprowadzało nowych elementów, nie dopowiadało za wiele w kontekście wydarzeń na tych planetach. Zbyt dużo elementów/spotkań upchano jak na jeden zeszyt, zbyt mało wnosiło to czegokolwiek do historii, żebym mógł się na tym dobrze bawić. Ilość przytłoczyła mnie, a jakość dobiła.
Kolejny raz stwierdzam, że DC Ram V uderza w moje gusta i autor rozumie czym jest świat Batmana, potrafi przedstawić go w ciekawy i klimatyczny sposób bez zbędnych przegięć. Natomiast Zdarsky próbuje nie wiadomo co zrobić z tym Batmanem i tylko przechodzimy od jednego absurdu (Failsafe, który był taką bronią na Batmana, że luźno radził sobie z pełnym składem JL) po multiwersowe szaleństwo (dawno nie było, nowość).