Przyznam, że nie byłem entuzjastą. "Batman and son" było historią, która na początku mnie odrzuciła. Jej "bondowski" klimat, wyluzowany Bruce Wayne z Jezabel Jet na nartach w Alpach, Talia niczym zła dziewczyna agenta 007, Joker postrzelony w głowę, no i syn - tworzyły mieszankę, która kompletnie mi nie zagrała. Na jakiś czas porzuciłem serię "Batman" pisaną przez Morrisona, aby - z kronikarskiego obowiązku - powrócić do niej przy okazji "Batman R.I.P.". A tymczasem prawdziwy klejnocik ukrył się pomiędzy. "Batman: The Black Glove".
Z półki Chmiela - odc. 19
Tak naprawdę "Black Glove" składa się z dwóch historii, ale tą nad którą pochylimy się dzisiaj nazywam symbolicznie "In the island of Mister Mayhew" ("Batman" # 667 - 669). Jest to oczywiście część większej całości (run Morrisona to wizja zaplanowana od początku do końca), ale można czytać go również jako osobną opowieść - najwyżej pozostanie niedosyt
. I oto: Batman i Robin [Tim Drake (oryginał, nie postępowa podróba z Ziemi-15.10.3.26)] wybierają się na spotkanie Klubu Bohaterów, czyli grupy samozwańczych obrońców sprawiedliwości sprzed wielu lat, której Mroczny również był członkiem. Spotkanie na swojej wyspie zorganizował były aktor i milioner Peter Mayhew, który przed laty sfinansował powstanie Klubu. Po lądowaniu, szybkich introdukcjach i wspominkach okazuje się, że organizator zniknął, a goście zaczynają ginąć. W obliczu zagrożenia natomiast zaczynają wychodzić animozje i sekrety z przeszłości...
W "Wyspie..." Morrison czerpie garściami od Agathy Christy (mianowicie z powieści "Ten little niggers" funkcjonującej obecnie pod bardziej akceptowalnym tytułem "And then there were none"), komiksów z lat pięć/sześćdziesiątych (absurdalne i karkołomne w przygotowaniu pułapki zastawiane na bohaterów) i od Alana Moore'a (mroczne sekrety tzw. superbohaterów) tworząc fabularny bigos. Bardzo smaczny, zresztą.
Po prawdzie "Na wyspie..." to opowieść w takim stylu jak powinna być pisana większość historii o Mrocznym. Dobrze skonstruowana zagadka detektywistyczna, mroczne tajemnice i tym podobne klimaty zawsze będą ciekawsze od blockbusterowych wykwitów wyobraźni Tyniona IV czy innej Tamaki. Aczkolwiek to - co tu dużo ukrywać - relikt minionych czasów. Teraz musi być już tylko bardziej wybuchowo, akcja ma gonić akcję, a otoczenie nietoperzowego samotnika to już zbiorkom w godzinach szczytu, kolorowy niczym x-szopka z Marvela. Co prawda morrisonowy "Batman" też pisany był z rozmachem, nie tylko kameralnie, ale była w tym wszystkim jakaś wizja, pomysł na postać, którego późniejszym scenarzystom w większości zabrakło.
Dla jednych Morrison jest artystą ostatecznym, dla innych przećpanym showmanem, robiącym wokół siebie medialny szum. Osobiście nie przepadam jakoś szczególnie za jego twórczością, ale też trudno niektórych jej aspektów nie doceniać. Pomysł, który Szkot miał na objętą przez siebie w 2006 roku serię "Batman" był jednocześnie ciekawy i efekciarski. "Every story counts" - wszystko co wymyślono w związku z Mrocznym Rycerzem miało stanowić kanon! Każda największa głupawka z lat czterdziestych czy pięćdziesiątych miała znaczenie, wszystko składało się na historię postaci, jej mitologię. Odklejone od rzeczywistości? Pewnie, ale przecież to Morrison. No i Grant zaczął grzebać w archiwaliach, żeby następnie przekuć to na coś nowego i pokazać wszystkim jaki to jest zmyślny.
I co?
I wyszło.
Może nie w całości, bo morrisonowy run ma swoje mocniejsze i słabsze strony, ale i tak powstało coś oryginalnego. Morrison wymieszał akcyjniaka z psychodelą, kryminałem, thrillerem, horrorem i mydlaną operą tworząc nietypową mieszankę, która jednych zachwyci, innych odrzuci. Podstawą, żeby dobrze się bawić przy tych historiach jest dystans i zawieszenie niewiary (ale nie większe niż u Toma Kinga, u którego strzela sie ludziom z magnum w brzuch bez większych konsekwencji dla postrzelonego). Kiedy na dużym ekranie bracia Nolan i Goyer postawili na wersję "realistyczną" Batsa, Grant jak to Grant zagrał po swojemu - jego Batman jest nawet większy niż "większy niż życie"
, a motyw z back-up'em osobowości to już absolutna perełka w historii postaci.
"In the island of Mister Mayhew" to klimatyczna jazda, jedna z najlepszych historii z Batsem w konwencji thrillera.