Dzisiaj o komiksie zarówno frapującym, jak i dziwnym. Czy mógłby jednak być inaczej skoro scenar wyszedł spod ręki Davida Laphama? Znany z legendarnej serii "Stray bullets", w której wymieszał thriller, kryminał, dramę i obyczaj, tworząc jedną z najbardziej unikatowych serii niezależnego komiksu amerykańskiego lat dziewięćdziesiątych XX wieku, Lapham w końcu postanowił spróbować sił w mainstreamie i tak trafił na łamy "Detective Comics".
Z półki Chmiela - odc. 17
Bruce Wayne spotyka na przyjęciu nastoletnią Haddie McNeil, dziewczynę pozującą na starszą niż jest. Spławia ją, a kilka dni później - w kostiumie swojego mrocznego ego - dowiaduje się, że panna zmarła z przedawkowania. Niby standard w Gotham City, ale Batsi czuje wyrzuty sumienia, że nie zrobił tego co powinien. Na to nakłada się śmierć w pożarze budynku grupy młodych dziewczyn, z których każda była w ciąży. Podejrzewając porwanie zahaczające o handel ludźmi/organami, Mroczny rozpoczyna śledztwo, które musi połączyć z innym dotyczącym zaginięcia niejakiej Cassie Welles. Welles przypomina mu McNeil, i jak zwykle - a nawet tym bardziej - Bats bierze sprawę bardzo osobiście. Tropy prowadzą do klasycznego beneficjenta grzechów gothamitów czyli Oswalda Cobblepota oraz dosyć nietypowego podejrzanego (w tym akurat zakresie) - Mr Freeze'a. Co łączy tych dwóch i jak ma się do tego wszystkiego kolejny gracz czyli duet Scarface/Ventriloquist? Jest już pokrętnie jak u Jamesa Ellroya? Nie? To dorzućmy, że ktoś próbuje zabić Penguina, a potem walczących ze sobą Batsa i Freeze'a, bardzo dziwne rzeczy dzieją się w dzielnicy Crown Point, coraz więcej mieszkańców Gotham City zaczyna się niepokojąco zachowywać, a cały ten bajzel wygenerował niejaki Mister Friendly. Ale i on jest tylko pionkiem. Czym w takim razie okaże się The Body? [i bynajmniej nie chodzi tu o przydomek Elle Macpherson].
Lapham wygenerował naprawdę pokręconą historię, której wszystkie niuanse rozumie chyba tylko on sam. Mogą być tacy, którzy stwierdzą, że autor się w tym wszystkim zwyczajnie pogubił, ale ja do nich nie należę. Ma być tajemniczo i jest. Pod pewnymi względami przypomina to "Lost highway" Lyncha. Niby wiesz o czym jest, potrafisz opisać fabułę, ale gdyby ktoś poprosił: "opowiedz mi w skrócie i logicznie", cóż, wtedy rodzi się problem. I tak jak w przypadku filmu Lyncha - ciężka, mroczna atmosfera przygniata czytającego "City of crime". Czarny kryminał wymieszany jest tu z wątkami typowymi dla horroru, do tego obyczaj i trochę obserwacji różnych grup społecznych Gotham City, co pozwala przypuszczać, że Laphamowi podobała się kompozycja serialu "The Wire". No i obserwacja Gotham City jako swoistego żyjącego organizmu, który Mroczny próbuje ratować niczym spersonifikowany system odpornościowy. Co prawda miasto przedstawiane jako swoisty byt już bywało, ale chyba po raz pierwszy mamy to zapodane z takim dociskiem. I choć jak zwykle wszystko dobrze się kończy, to ponure dzieło. Z jedną z najstraszniejszych/obrzydliwych/przejmujących scen w historii postaci.
Pierwszy rozdział historii (prolog w "Detective Comics" # 800) narysował Lapham, resztą ("Detective Comics" # 801-808, 811-814) zajął się Ramon Bachs. Nie jest to rysownik wybitny, tu i tam widać kiksy, ale całość trzyma stały, dobry poziom oddający mroczny charakter opowieści. Wszystko wzbogacone o kolory położone przez Jasona Wrighta podkreślające dołującą atmosferę - wszelkie odcienie zieleni, brązów i niebieskiego powodują zanik jakichkolwiek przypuszczeń, że to pogodna opowieść.
"City of crime" pozostaje chyba jednym z lepszych raczej zapomnianych komiksów o Batmanie, z ciekawą charakterystyką głównego bohatera, jak i tych drugoplanowych. Czasem zastanawiam się dlaczego jedne historie stają się legendarnymi (np. "Batman: Arkham Asylum", "Batman: Long Halloween", które bardzo lubię, ale...), a inne - wcale niegorsze - przepadają. Czy trafiły w niewłaściwy moment? A może są zbyt trudne? Przygnębiające? Ale w "City... choć jest dołująco, trafiają się wątki dające nadzieję na kondycję rodzaju ludzkiego (ksiądz więziony przez Freeze'a oraz sierżant Frank Ivers) i takie myki jak scena w barze dla marginesu.
A czytając tę scenę masz na twarzy uśmiech, i wiesz, że Bats
is the best there is.