Kolejna cegiełka w moim ogarnianiu Alana Moore'a odhaczona. Tym razem był to
MiraclemanKolejny piękny album od absolutnego mistrza komiksu W Miraclemanie jak chyba w żadnym innym komiksie widać uwielbienie Moore'a opowieściami science-fiction.
Historia zaczyna się banalnie i wręcz naiwnie: w sytuacji zagrożenia nasz bohater, Michael Moran, wymawia magiczne słowo (nie, nie to, o którym myślicie
) i przemienia się w superbohatera, o wręcz nieograniczonych mocach. Przypomina sobie swoje dawne dzieje, kiedy pewien stary czarownik (nie, nie ten, o którym myślicie
) obdarzył go magiczną mocą, dzięki której Michael może w dowolnej chwili zmieniać się w superbohatera o imieniu Miracleman. Do Michaela dołączają nowi bohaterowie, którzy na podobnej zasadzie uzyskali swoje moce i razem przeżywają fantastyczne przygody zwalczając zło, które szerzy się na Ziemi. Głupie to wszystko, ale prostota i wtórność tego pomysłu jednak chwyta za serce.
Oczywiście jak to na Moore'a przystało nic w tej przygodzie nie jest takie jak się wydaje i już wkrótce autor odkrywa przed nami drugie zupełnie zaskakujące dno tej opowieści. Parę twistów fabularnych konsekwentnie odkrywanych co jakiś czas i oryginalny rozwój postaci wręcz wbijają w fotel. Z głupawej opowiastki dość szybko tworzy się uniwersalna historia o relacjach międzyludzkich, destrukcyjnych skutkach posiadania władzy i o tym, że z wielką mocą naprawdę idzie wielka odpowiedzialność. Wszystko co przeczytaliśmy na początku tej opowieści można wrzucić między bajki (dosłownie), a Moore dość sprawnie kieruje snutą opowieść na tory, które uwielbia: międzygwiezdne relacje pomiędzy ludźmi i kosmitami oraz kwestia utopijnego, doskonałego świata. Ten komiks to zdecydowanie coś więcej niż prosta superbohaterka historyjka rodem z lat 50' (jakby się z początku wydawało). Ten komiks to arcydzieło!
Rysownikami są starzy znajomi Moore'a czyli Davis, Tottleben i Leach, którzy świetnie czują się w światach wykreowanych przez czarownika z Northampton.
Moja ocena:
9/10. Zaniżenie absolutnie nie wynika ze scenariusza czy rysunków, lecz z wydania, o czym poniżej:
- zje....na okładka. Jak można coś tak pięknie narysowanego tak totalnie popsuć???
- zbyt mała czcionka w częściach 1 i 2. W 3. części czcionka jest już prawidłowa, a więc jednak dało radę zrobić to właściwie.
- ustawienie zeszytów dotyczących Kowali Przestrzeni. Pomiędzy częścią 1 i 2 dostajemy dwie krótkie historie o międzygwiezdnych Kowalach Przestrzeni, którzy pojawiają się dopiero pod koniec części 2. Mucha powinna te zeszyty uwzględnić chronologicznie.