Snyder to chory człowiek. To obłąkaniec. Jest artystą wizualnym, ale nie umie przedstawiać emocji. Może umie, ale na poziomie 5-latka. I dlatego Man of Steel jest takim nieczułym filmem. Clark i jego głupie sceny, np. jak wyciąga autobus z wody. I co? Cała wioska powinna huczeć od plotek kim on jest, ale Snyder stwierdził, że jakoś to będzie. I potem nawet w dalszych linijkach scenariusza mamy, że tatuś Clarka POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO. Zabił się na własne życzenie żeby kilka osób nie zobaczyło mocy Clarka. No genialne. Snyder to kretyn. Ale ładnie wszystko podał. Mroczne filtry, wzniosła muzyka Zimmera i widz bez mózgu. Dał dużo spektakularnych bijatyk, to wystarczy by przesłonić fabułę. Dlatego film Gunna był taki świetny. Zarówno Superman i Clark to sensorycznie odbierający bodźce osobnicy. Główny bohater nie tylko ma emocje, ale jest brutalnie przytłoczony przez opinię publiczną. I nie pęka. Trzyma się swojej drogi, choć wszyscy są przeciwko niemu, nawet biologiczni rodzice. Nie dziwię się, że taki Corenswet może się podobać.
Corenswet miał również fajną rolę "jebaki" w filmie Pearl. Uwiódł biedną główną bohaterkę, której ukochany był na wojnie i walczył za ojczyznę. Nie będę nawet spoilerować jak to się dla niego skończyło... To taka ciekawostka od miłośników horrorów. Lex miał za to dobrą rolę w filmie "Menu", gdzie zagrał intrygującego miłośnika jedzenia. Gunn dobrał rewelacyjnych aktorów. Milly Alcock to też petarda. Aż czasem żałuję, że nie oglądam dla niej tej prowizorki z HBO.