Catamount. Cztery rozdziały - trzy historie. Cztery rozdziały - jedna zemsta.
Duch zemsty jest w dziele Benjamina Blasco - Martineza wszechobecny. Pierwsza opowieść "Młodość Catamounta" podejmuje temat dwojako.
W 1870r. na świat przyszedł chłopiec. Chłopiec znany później jako Catamount. W tym samym czasie na pograniczu Kolorado i Nebraski siał terror Czarny Opos, opętany żądzą mordu wódz Czejenów, szalony upiór szukający pomsty na mordercach syna - białych osadnikach. Wtedy właśnie przeznaczenie nierozerwalnie splotło losy tych dwóch ludzi - niemowlęcia i mężczyzny.
Chłopiec ocalony przez dzikiego kota, jako jedyny przeżył rzeź którą Indianie Oposa sprawili osadnikom. Po latach poprzysiągł wymierzyć sprawiedliwość sprawcy masakry - mordercy rodziców i karawany z którą podróżowali.
Spirala nienawiści nakręca się nieustannie niczym perpetuum mobile. Zemsta goni zemstę, a łzy matek i krew synów wsiąkają w spieczoną promieniami słońca ziemię.
Pomimo jednoznacznie negatywnego przedstawienia Czarnego Oposa, trudno mi zdecydowanie potępić czerwonoskórego oprawcę, który padł ofiarą nienawistnej żądzy zemsty. Wszak gdyby nie okrucieństwa osadników, dramat tego człowieka nigdy by się nie rozegrał.
"Pociąg przeklętych" i "Sprawiedliwość Kruków" poruszają inne zagadnienie historii Dzikiego Zachodu. Rozwój, budowę i ekspansję kolei żelaznej. Olbrzymie przedsięwzięcie okupione setkami istnień przymusowych robotników, korupcją i wyzyskiem biednych ludzi. Także i tym razem, na spowitą kłębami złowieszczego dymu lokomotywę Homera Bertona, spadnie obosieczny miecz zemsty dzierżony przez "noszącego imię bestii".
"Sprawiedliwość Kruków" to mój ulubiony epizod albumu. Głównie za sprawą laickiego uwielbienia pierwotnych władców wielkich równin. Uczestnictwo w misterium Kruków było czystą przyjemnością.
Ostatni rozdział "Odkupienie Catamounta" nie niesie już tak wielkich emocji. Sponiewierany Osborne umyka tropiącym go stróżom prawa, wspieranym przez detektywów agencji Pinkertona. Niejako przy okazji prostując wykolejone życie przypadkowo spotkanego chłopaka i surowo karząc lokalnego łotra.
Benjamin Blasco - Martinez bardzo ładnie zilustrował adaptację prozy Alberta Bonneau. Styl artysty uległ wyraźnej zmianie ewoluując od klarownej, "ostrej" kreski w pierwszym rozdziale, do bardziej malarskiego w kolejnych epizodach. Ten drugi szczególnie dobrze sprawdził się w scenach oddających majestat natury, panoramicznych, pełnych rozmachu ujęciach lokomotywy, totemu i scenach batalistycznych. Mimo to apogeum furii i bitewnej zawieruchy udało się artyście osiągnąć właśnie w pierwszym rozdziale, podczas desperackiej konfrontacji Samuela Osborne z Czejenami Czarnego Oposa.
Warto też zwrócić uwagę na ekspresję scen. Dzięki przemyślanemu rozplanowaniu poszczególnych ilustracji są bardzo dynamiczne, gwałtowne wręcz, co jest wielce pożądane przy rewolwerowych pojedynkach. Czuć szybkość z jaką kolty wyrywane są z kabur.
Album pełen jest scen przemocy i okrucieństwa. Tak właśnie budowano Stany Zjednoczone Ameryki, takie jest ich dziedzictwo.
Po zakończeniu lektury odczułem lekki niedosyt. Z przygód "noszącego imię bestii", można by uczynić cykl powieściowy. Z drugiej jednak strony patrząc, myślę że mogłoby się to zakończyć kolejnymi kliszami powielającymi schemat błędnego rewolwerowca, wymierzającego sprawiedliwość, tam gdzie prawo i egzekwujący je szeryfowie zawiedli. Może więc lepiej, by zostało tak jak jest.
Jeszcze kilka słów o samym wydaniu. Bezbłędne moim zdaniem. W innych publikacjach Studia denerwowały mnie błędy, grafomaństwo raz karykaturalne, to znowu niedorzecznie infantylne. Takie niechlubne przykłady to Duam, Korriganie czy Slaine'y. W Catamouncie do niczego przyczepić się nie mogę, a egzemplarz trafił mi się chyba wyjątkowy, po zakończonej lekturze grzbiet nie trzeszczy. Szkoda że wydawca nie zdecydowała się na okładkę z Kuguarem, myślę że przebiłaby ona nawet Totem.
Doszedłem do wniosku że najbardziej odpowiada mi skala siedmio stopniowa. Czas spedziłem przyjemnie. Myślę że 5/7 jest oceną zasadną. Sześć gwiazdek zbyt jasno by błyszczało, a Catamount aż tak mnie nie oślepił. Będzie więc pięć.