Dzień dobry, ja nie w temacie, bo w sprawie komiksu już wydanego.
Bez żalu odpuściłem Button Mana, Catamount też planowałem zignorować, ale przegrałem i wziąłem totem. Poza tym eksploruję cyberpunkowe oblicze Studia Laine. Po Yiu czas więc na Zayę. Porównanie narzuca się samo, w jednym i drugim tytule pierwsze skrzypce grają kobiety, jedna i druga biegła w morderczym rzemiośle odbierania życia. Zarówno Yiu, jak i Zaya starają się ocalić i odzyskać rodzinę.
W Zayi za stronę wizualną odpowiada Tajwańczyk Jia Wei Huang. Przy Guenecie i Renéaume twórczość tajwańskiego rysownika manhua wypada blado, trudno mieć o to pretensje, Francuzi poprzeczkę zawiesili bardzo wysoko.
Skoro jest cyberpunk, to musi być i miasto. Planeta Anapafe-6 i wielkie, tętniące życiem megalopolis, o dziwo nie brakuje w nim zieleni, zbiorników i cieków wodnych, nawet drzewa rosną. Nie czuć ciężkiej cyberpunkowej atmosfery. Zasada 3M - miasto, masa, maszyna, odpuszcza i daje trochę przestrzeni. Może nawet powietrze którym oddychają bohaterowie jest czyste?
Zaya z córkami zamieszkuje wiktoriańską rezydencję, pasującą bardziej do opowiadań ghost-stories, niż futurystycznej wizji przyszłości. Warstwa graficzna budzi mieszane uczucia. Przy panoramicznych ujęciach Anapafe-6 można odnieść wrażenie obcowania z olbrzymim współczesnym miastem. Utrzymana w pastelowej, zgaszonej kolorystyce plątanina ulic, wieżowców i innych elementów architektonicznych nie zrobiła na mnie wrażenia, mimo że sceneria jest mocno zróżnicowana. Z przytoczonym wyżej opisem zderza się np. taka oto sielska scenka - zacumowane łódki kołyszą się na wodzie, w tle kamienice i wieża z zegarem. Czy to Wenecja? Nie, to cyberpunk! Album otwiera z kolei pałac, w którym organizowany jest artystyczny wernisaż. Kolejne kadry zdobią utrzymane w jasnej tonacji schodki, kolumienki i krużganki. Czy to klasycyzm? Nie, to cyberpunk! Innym razem po upojnie spędzonej nocy, Zaya budzi się w urządzonych z barokowym przepychem wnętrzach hotelowych. Kolejnym rozczarowaniem są poruszające się ulicami miasta pojazdy - zwyczajne czterokołowce. Zaya natomiast prowadzi unoszący się w powietrzu wehikuł wyglądający jak limuzyna z lat 40-tych XX wieku, wyposażona w olbrzymi, być może odrzutowy silnik i dysze wydechowe. Statek którym bohaterka podróżuje w przestrzeni kosmicznej przypomina z kolei latający kuter rybacki z dziwacznie wydłużonym dziobem i jakimś złomem podczepionym do kadłuba.
Akcja komiksu przenosi się także na Ziemię, charakterystyka prezentowanej scenografii nie ulega jednak zbytniej zmianie.
Taki to cyberpunk, zalatujący chwilami steampunkiem, miejscami groteskowy, dziwny, trochę śmieszny i trochę zwyczajny. Wybrane sceny wypadają świetnie, inne niekoniecznie. Autorzy z całą pewnością porzucili retrofuturystyczną, być może nieco już przebrzmiałą wizję cyberpunku, znaną choćby z Blade Runnera, Ghost in the Shell, czy wspomnianej Yiu. Mnie nie przekonali. Zdecydowanie nie tego oczekuję i nie tego szukam w tym podgatunku science-fiction.
Dobrze natomiast wyszły Huangowi postacie oraz technologiczne akcesoria. Zaya i jej siostra Carmen podobają mi się znacznie bardziej niż Yiu. Bohaterów drugiego planu też ogląda się przyjemniej niż tych stworzonych przez Guene i Renéaume. Naszpikowane cybernetycznym oprzyrządowaniem wnętrza kosmicznej łódki Zayi prezentują się całkiem satysfakcjonująco, w przeciwieństwie do samej łódki. Musi być jednak jakieś "ale". Kostium bojowy Shigama Cazami, głównego antagonisty jest niedorzeczny. W niektórych ujęciach gubi proporcje, co jeszcze pogłębia dysonans poznawczy. Mam wrażenie że Huang czasami traci orientację w dynamicznych scenach.
Wizualnie Yiu bije Zayę na głowę.
Nie będę się powtarzał, o walorach tej pierwszej pisałem
tutaj.
Najmocniejszym punktem Zayi jest fabuła. Motywem nakręcającym historię jest nadprzestrzeń, czy też antyprzestrzeń, a także koncepcja wymiarów/ światów równoległych. Morvan szczególnie się nie wysilił, powierzchownie wyjaśniając istotę "...nierelatywistycznego wymiaru, w którym można modulować czasoprzestrzeń do ludzkich możliwości...". Zaya nie jest więc pierwszą bohaterką science- fiction, która dzięki wsparciu technologicznemu wchodzi w nadprzestrzeń i znika. Jak się później okazuje z poważnymi konsekwencjami.
Akcja Zayi nawet w połowie nie pędzi z taką szybkością jak Yiu. Na jakości zyskują dzięki temu postacie. Przeszłość głównej bohaterki została w miarę dokładnie zarysowana, czytelnik poznaje także jej siostrę i córki. Spokojne tempo pozostawia więcej miejsca na dialogi, szczególnie dobrze wypadają te prowadzone przez naszą bohaterkę ze świadomą sztuczną inteligencją imieniem Sisi. Sisi próbuje np. zrozumieć istotę poczucia humoru i nauczyć się go.
Nie zmienia to faktu że lektura zbyt wiele po sobie nie zostawia. Wspominam ją jako historię przeciętną, trochę nijaką. Poprawne rzemiosło. W skali szkolnej oceniam na 4/6, w skali dziesięciostopniowej 7/10. Czwórka wydaje mi się trochę zbyt wysoką oceną, ale trója byłaby z kolei zbyt krzywdząca, niech więc pozostanie "dobry". Niewykorzystany potencjał. Historia do której się nie wraca.
Czekam zatem na Sha, ujął mnie okładkowy zakuty łeb, czarna zjawa też niczego sobie. Nie wiem jeszcze którą wybiorę. Trzecia wersja przekombinowana. Mroczne miasto przyszłości w tle jest jej najlepszym elementem. Ślepia sprawujące pieczę nad całością lepiej komponują się z lasem krzyży z pierwszego wariantu, na drugim są po prostu osadzone w czarciej mordzie. Dzieweczka na pierwszym planie z zupełnie innej bajki. Okładka trzecia odpada.