Kupka wstydu nie jest mała. Wręcz przeciwnie. Rośnie... A ja co robię? Czytam po raz kolejny komiksy, które już przeczytałem. Czasem nawet kilka razy. Po prostu lubię wrócić do pewnych historii. Ostatnio poniższe weszły ponownie na warsztat.
Xenozoic Tales / Cadillacs and Dinosaurs Marka Schultza.
Mój pierwszy kontakt z tym tytułem był już na początku lat dziewięćdziesiątych we Włoszech, gdzie amerykańskie komiksy można było kupić nawet w kiosku. Zebranie całości zajęło mi trochę czasu, ale się udało. Bo jest naprawdę warto. Graficznie każdy widzi. Mark to mistrz czarno-białej kreski. A jest to jego pierwszy wydany komiks. Zebrane nagrody tylko potwierdzają, jaki dobry to jest tytuł.
A jak scenariusz? Nie chodzi tutaj o szaloną jazdę kadilakiem i pogoń za dinozaurami. Tu można się zdziwić. Mamy kilkaset lat po wielkim katakliźmie, gdzie ludzkość odbudowuje swoje społeczeństwo. Wśród zwierząt na porządku dziennym biegają różne dinozaury, małe i duże. I latające. Są one również częścią historii, jednak najważniejsze to perypetie mechanika Jacka Tenreca i ambasador Hanny Dundee w walce politycznej różnych osób o władze i wpływy. Żeby było jasne. Ucieczki kadilakiem przed dinozaurami są, ale jednak w małej ilości.
Mark tworzył swoją historię bardzo skrupulatnie, wszystko ma swoje miejsce, bohaterowie mają bogate historie, jak i cały świat, pozostawiając wiele miejsca na dalszą rozbudowę. Jednak praca, jaką Mark tam wkładał powodowała, że obsuwy kolejnych zeszytów były coraz większe, nawet dwuletnie, gdzie ostatecznie historia jest urwana. Niestety. Pewne wątki się kończą, inne czekają za dalszy rozwój, jednak Mark nigdy nie ukończył tego. Szkoda, ale i tak warto się z tym tytułem zapoznać.
Warto wspomnieć jeszcze o kilku rzeczach. Każdy zeszyt posiada historie poboczne ilustrowane przez równie utalentowanego Steve'a Stilesa. Uzupełniają one całą historię, czy też pokazują ważne wydarzenia, które mają wpływ na losy bohaterów. W wydaniach zbiorczych historie te nie były umieszczane, ale nie wiem czy są w tym ostatnim.
Co do koloru, to jest kiepski. Dodany został w kolejnych wydaniach. Mi osobiście psuje całą frajdę z oglądania plansz Marka, więc odpuściłem sobie ich zdobycie. Nie polecam. Natomiast samo Xenozoic Tales polecam bardzo mocno, bo to kawał bardzo dobrego komiksu.
Tutaj chciałbym jeszcze wspomnieć dziewięciozeszytową mini wydawnictwa Topps pisaną przez Roya Thomasa i z zestawem świetnych rysowników takich jak Stiles czy Esteban Marotto. Jest ona częścią świata XT i dzieje się w pewnym momencie głównej serii, zawierając bardziej przygodowe historie. Te mi również się spodobały i fajnie, jakby ktoś je wznowił, bo są tylko wydane w zeszytach.
Na sam koniec chcę zaznaczyć pewien bardzo istotny fakt. Otóż Mark podczas tworzenia tej serii współpracował z kanadyjskim muzeum, które zajmowało się dinozaurami. Zarówno korzystał z ówczesnej wiedzy na temat dinozaurów, jak i udzielał swoich talentów muzeum.
Desolation Jones Warrena Ellisa i J. H. Williams III.
Przeglądając swoje komiksy jakoś ostatnio zawołał do mnie i bez żadnego innego powodu po prostu znów po niego sięgnąłem. Czytałem go ładnych kilka lat temu i za wiele z niego już nie pamiętałem. Dlatego lektura była prawie znów dziewicza. I jak? Agenci CIA, który są bardzo niebezpieczni, mają bardzo złe uczynki na swoim koncie, lądują w różnych miastach z zakazem ich opuszczania. Jednym z nich jest Michael Jones. Ksywka Desolation wynika z faktu, że wziął udział w pewnym tajnym eksperymencie o takiej nazwie. Historia zaczyna się od zatrudnienia Jonesa przez pewnego bogacza do odnalezienia pewnego przedmiotu, który został mu skradziony. Tyle wstępu bez spojlerów. Sama historia nie jest jakąś wielką, z rozmachem. Jest dość kameralna mimo, że dotyczy dużych spraw. Ale najważniejsze to smutek i samotność człowieka...
Nie ma tutaj dobrych, radosnych chwil, czy też postaci. Nawet jeśli są, to każde z nich ma mnóstwo smutku i samotności... Sam koniec potęguje we mnie jeszcze bardziej te uczucia zostawiając mnie z nimi przez dłuższą chwilę... Pewnie dlatego tyle czekałem z ponowną lekturą.
Co do strony graficznej, to Williams III robi swoje, pokazując pełen zestaw różnych zabiegów i technik, aby ukazać całą historię z jeszcze większą siłą. Kto zna jego prace ten wie, że on nie ma słabych stron. Każdą się pochłania, podziwia, delektuje...
Nie jest to komiks dla każdego. Głównie przez samą historię i emocje, jakie wywołuje. Napewno go bardzo polecam, bo to kawał bardzo dobrego komiksu, ale jednak sporo osób może się od niego odbić. Minął tydzień, jak go znów przeczytałem, ale jak sobie teraz go przypominam, to znów robi mi się smutno...
Savage Dragon Archives 1 i 2 Erika Larsena.
Przygody Dragona są mi znane od lat, czytane wiele razy. Ale jakiś czas temu kupiłem właśnie to wydanie z uwagi na fakt, że jest pozbawione kolorów i widać wspaniałą kreskę Erika. I jednak inaczej, dzięki temu, odbieram ten komiks. Pozbawiony kolorów bardziej widać ten zepsuty i niemorlany świat. Tragiczne wydarzenia ze świata Dragona nabierają silniejszego wyrazu. Aż się zdziwiłem, jak w tym przypadku ma to duże znaczenie. Kupiłem to tylko do oglądania samych rysunków, a dało mi nowej, innej frajdy podczas czytania przygód obrońcy Chicago.
Żeby było jasne. Kolory w tej serii mają duże znaczenie. Jednak kolejna lektura już bez nich dostarcza nowych wrażeń. I jestem z tego powodu bardzo zadowolony.
No nic. Pora zabrać się za Savage Dragon Archives 3, bo 2 skończyła się bardzo mocnym cliffhangerem z zeszytu 50
