W nawiązaniu do opinii sprzed miesiąca:
Skończyłem cykl "Tomków" Szklarskiego i generalnie niemal tak samo jak przed tymi trzydziestu laty gęba mi się ponownie śmieje do tych książek.
Zacznę tak trochę od końca: wizytując wczoraj Wikipedię z naprawdę dużym zaskoczeniem skonstatowałem, że o ile siedem części wydawane było najpierw z roku na rok a później co dwa lata to pomiędzy premierą "Tomek u źródeł Amazonki" a "Tomek w Gran Chaco" minęło 20 zim!
Pojęcia nie miałem i ta przerwa naprawdę wydaje się być szokująca, bo raz, że ludziska, którzy zaczęli to czytać w tym 1957 roku (!) kończyli przygodę w 1987 r. ...
a dwa: czym u licha to było spowodowane??? Przerąbane gorzej niż z G.R.R. Martinem.
No i gdyby nie ta dwudziestoletnia przerwa to być może Szklarski napisałby jeszcze te nieszczęsne Grobowce...
Niemniej jednak.
Druga konstatacja była taka, że mimo wszystko i jak głupio by to nie "zabrzmiało", uderzyło mnie, że właśnie mija 120 lat od chwili kiedy Tomek poznał Sally. A kiedyś to było raptem 90 lat.
O co mi chodzi. Na dzisiaj opowieść wydaje się być już uniwersalna. Oczywiście jest konkretny świat przedstawiony, jest konkretny czas akcji, ale działania, motywacje i emocje są z gatunku tych "zawsze i wszędzie".
Zupełnie nie czuć, że oto obcujemy z powieściami archaicznymi, które brzydko się zestarzały i do których podchodzi się niczym do tych eksponatów muzealnych, które i owszem, można przekartkować, ale czytać ich w całości nie lza. Wręcz przeciwnie. Czyta się nadal bardzo dobrze, mimo iż od premiery przygód australijskich minęło 65 lat (i tak się w sumie zastanawiam czy nie spróbować cofnąć się w czasie jeszcze bardziej i poszukać czy gdzieś tam nie leży może "W pustyni i w puszczy").
Oczywiście pewne drobne zgrzyty się pojawiają. Tu i ówdzie (choć głównie albo i chyba wyłącznie w "Tomek w krainie kangurów") może się pojawić delikatny przesyt informacjami geograficznymi. W latach 50-60-tych (a dla dzieciaka nawet jeszcze na początku 90-tych) były to pewnie smakowite ciekawostki geograficzne. Dzisiaj przy naszym przesycie informacyjnym tego efektu "wow" już nie ma. Pozostaje wyłącznie wartość edukacyjna. Ale to jest detal.
Czytając ponownie po tych trzech dekadach, z było nie było sporo większym bagażem lektur taszczonym na grzbiecie daje się zauważyć pewne schematyczne rozwiązania, które powtarzają się w różnych tomach w nieco innych odsłonach, ale nie są to zabiegi, które jakoś bardzo kłują w oczy. Ot, coś do popchnięcia fabuły do przodu. Gdyby nie czytać jednym cięgiem pewnie niezauważalne.
W zasadzie chyba jedynym zarzutem fabularnym do całości cyklu byłoby to, że "Tajemnicza wyprawa Tomka", która przy pierwszym czytaniu z przyczyn "oczywistych" wydawała się być odsłoną "najcięższą" i w jakimś tam sensie najsmutniejszą jednocześnie chyba najbardziej kuleje w warstwie fabularnej, tzn. intryga jest tam szyta cokolwiek grubymi nićmi i na pewne rozwiązania trzeba delikatnie przymknąć oczy. Ale poza tym?
"It`s aaaall good buddy".
Przy czym zauważam u siebie pewną zmianę w ocenie. O ile do tej pory miałem zakodowane w głowie, że ulubione części to "Tomek na wojennej ścieżce" i "Tomek wśród łowców głów" o tyle na dzisiaj zmieniłbym swój top na Wojenną Ścieżkę, Tropy Yeti, Źródła Amazonki i Gran Chaco. Szczególnie zakończenie tego ostatniego tomu ponownie ucieszyło mnie w stopniu znacznym, mimo iż o stronę za wcześnie przypomniałem sobie kim był ów
tajemniczy generał, którego działalność tak dokuczyła wyprawie
. To chyba było najciekawsze zakończenie ze wszystkich tomów.
A co poza tym? Postacie nadal budzą tę samą sympatię. Nie widzę tutaj żadnych przerysowań, żadnych Mary Sue, na które mogłem nie zwracać uwagi dziecięciem będąc. Bohaterowie i owszem: są dobrzy i szlachetni (choć czasem bywają porywczy), do ciosu pięścią i strzału z rewolweru uciekają się jedynie w ostateczności (no, może poza bosmanem
), ale nie jest to w żaden sposób przesłodzone i naciągnięte poza granice dobrego smaku. W zasadzie widać wyraźnie, że to po prostu ludzie "z innej epoki" i z czasu gdy istniało jeszcze pewne pojęcie określonego kodeksu honorowego, którego dzisiaj próżno by szukać. Co prawda być może bohaterowie Szklarskiego niekiedy wykazywali zbytnią sympatię do rewolucji, ale nie ma co się czarować - wtedy nikt nie wiedział co ona będzie niosła ze sobą.
W każdym razie nie zamierzam ukrywać, że ładowałem baterie przy tym klasycznym i pięknym przykładzie wstecznego patriarchatu.
Słowa Nataszy o tym, że gdyby była mężczyzną to wyzwałaby wroga na pojedynek, ale w sytuacji gdy jest jedynie kobietą to nie pozostaje jej nic innego jak zastrzelić kanalię niczym psa to po prostu poezja.
Generalnie przez ten miesiąc udało mi się ponownie zanurzyć w martwym świecie prostych zasad, gdzie wartości są wartościami, gdzie dobro i zło mają swoje jasne definicje i gdzie nikt nie musi przepraszać za to, że czyni słusznie.
Niby (nad)wrażliwość XXI wieku gdzie teoretycznie wszystko może być kontrowersją mogłaby kazać czepiać się faktu, że u zarania serii bohaterowie nie mieli jakichś gigantycznych oporów przed pozbawianiem życia zwierząt, ale już od Czarnego Lądu stosunek Autora a poprzez jego maszynę do pisania i postaci do owych zwierząt mocno ewoluuje w kierunku podejścia "dzieci natury" gdzie zwierzę i owszem - jest źródłem protein oraz zarobku, ale ludzie żyjący z owych zwierząt chwytania jednocześnie cenią je i podchodzą z szacunkiem do tych braci mniejszych.
Pisząc to wszystko na gorąco, tuż po zakończeniu lektury pewnie zapominam o różnych detalach, które być może warto byłoby wspomnieć i które są warte uwagi, ale
memoria fragilis est i trzeba z tym żyć.
Morał jest taki, że generalnie dla mnie to zawsze były ważne książki, których (mimo zacierania się szczegółów) idee przewodnie zawsze wydawały się być żywe a postacie Wilmowskich, Smugi, Nowickiego, ale również "australijskiej sikorki" (chyba właśnie zdałem sobie sprawę z praprzyczyny faktu sympatyzowania z "kangurzycami" -
najwyraźniej podświadomość lubi płatać figle
) należą do mojego prywatnego kanonu ulubionych postaci literackich.
Nie wiem jak czytałbym tę serię gdybym czynił to po raz pierwszy A.D. MMXXII, ale zdecydowanie cieszę się, że była ona elementem mojego "procesu formacyjnego" jako tzw. "wczesnego nastolatka".
I w zw. z powyższym przysłowiową konfederatką z czaplinymi pióry w podzięce zamiatam podłogę Panie Szklarski.
P.S. Na etapie ostatnich dwóch tomów serii oryginalnej chyba coś nie pykło w korekcie - zwraca uwagę, że nagle
Tomek i Zbyszek określani są mianem braci
, co jest oczywistym błędem. No chyba, że to takie swoiste "zdrobnienie relacji rodzinnych"...
W każdym razie: pewnie i sentyment przeze mnie przemawia, ale kogo to: za całokształt 9/10.
I chyba będę musiał w końcu spróbować tego rumu "Jamajka" jeżeli taki w ogóle jest produkowany.
A. No i P.S. nr 2: Jak z jednej strony nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego te książki nie zostały zekranizowane tak zastanowiwszy się nad zjawiskiem pt. "polski przemysł kinematograficzny" (szczeg. po 89-tym) obawiam się, że chyba dobrze się stało.