
Kilka wolnych dni akurat wystarczyło, żeby zebrać i trochę uporządkować myśli na temat najnowszego Punishera od Egmontu. Przyznam, że pierwszego Epika wypatrywałem z pewnymi obawami, bo już Marvel Knights w mojej opinii obniżyło loty po doskonałym Maxie, a tutaj mamy do czynienia z jednak starszymi komiksami, do których dodatkowo nie mam żadnego sentymentu, bo w dzieciństwie nie miałem z nimi kontaktu (wtedy Punishera znałem tylko z występów w kreskówce o Spider-Manie). Ciekawość jednak wzięła górę, tom sprawiłem sobie od razu na premierę i zaraz po otrzymaniu przesyłki zabrałem się za czytanie. Które poszło mi zresztą bardzo szybko, bo mimo że ten komiks to ponad 500 stron, lektura całości zajęła mi dosłownie chwilę.
Na start dostajemy pierwszą w historii serię wydawaną pod tytułem "Punisher", czyli 5 zeszytów, od których cały tom zyskał swój tytuł. "Krąg krwi" autorstwa Stevena Granta i Mike'a Zecka to idealny materiał na rozpoczęcie nowej edycji klasycznych przygód Franka w Polsce, bo poza tym, że to pierwsze poważniejsze przedsięwzięcie z tą postacią, to również bardzo solidna rzecz. Już pierwszy, podwójny numer robi spore wrażenie przedstawiając Punishera siejącego popłoch w więzieniu Rykers. W ogóle w całej historii Frank jest dobrze zarysowany - jako gość, który nie bierze jeńców i działa bezkompromisowo, ale jednak kieruje się pewnymi zasadami, ma chwile słabości i jak najbardziej popełnia błędy. Fabuła w kolejnych częściach jest prowadzona sprawnie i momentami dosyć odważna, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę rok, z którego pochodzi ta historia - Grant nie unika przemocy, seksu, zdrad, samobójstw czy pokazywania postronnych ofiar. Całość jest stosunkowo mocno osadzona w rzeczywistości, jedynie motyw tego prania mózgu przestępcom niezbyt mnie kupuje. Scenarzysta porusza też kilka ciekawych wątków, jak chociażby postać Tony'ego, który namówiony przez swojego wujka ma zamiar zemścić się na Punisherze za śmierć ojca. Fajny wątek, fajnie poprowadzony w tle, który doczekuje się całkiem satysfakcjonującego rozwiązania. Graficznie też jest solidnie, rysunki Zecka dobrze wpasowują się w stylistykę czasów, w których powstały i dobrze uzupełniają przedstawianą historię.
W dalszej kolejności przechodzimy do zeszytów regularnej serii "Punisher" z 1987 roku, czyli pierwszego ongoinga z Frankiem w roli głównej. To właśnie ta seria będzie stanowić główną bazę przyszłych Epików, bo utrzymała się w sprzedaży na tyle długo, by dobić aż do 104 numerów. W "Kręgu krwi" otrzymujemy zeszyty #1-10, do których scenariusze wyszły spod pióra Mike'a Barona, a z którym to będziemy mieć jeszcze do czynienia, bo aż do numeru #44 samodzielnie prowadził ten tytuł. W przeważającej większości mamy tu do czynienia z 2-częściowymi historiami, które trzymają raczej przyziemny klimat i nie wplatają zbyt wielu wątków, jakich można by się spodziewać po komiksach Marvela. Chociaż mimo to zdarzają się momenty, na które można spojrzeć z lekkim politowaniem (diamentowe tipsy Punishera czy czasami przesadnie ogromne armaty, które ze sobą nosi). Muszę też przyznać, że jak na razie całość wypada dosyć różnorodnie pod kątem wyboru tematów - mamy wizyty w innych krajach, współpracę z wywiadem, mafię, religijnych fanatyków, rasistów, a nawet oszustwa giełdowe i pojedynek z Daredevilem. Czyta się to generalnie przyjemnie, oczywiście jeden pomysł trafia bardziej, drugi mniej, jednak poziom całości pozostaje dosyć równy. Natomiast trzeba zaznaczyć, że nie są to jakieś scenopisarskie wyżyny, a tylko (lub aż) solidny ongoing, w którym fabuły są dosyć proste i niezbyt odkrywcze. Dostrzegam też pewną niekonsekwencję w pisaniu postaci Punishera - w "Kręgu krwi" każdy wie, kim jest i drży na sam jego widok czy wspomnienie o nim, podczas gdy w kolejnych zeszytach ma się wrażenie, że jest całkowicie anonimowany i nawet kiedy pokazuje się ze słynną czaszką na piersi, to nikt na nią nie reaguje i bez problemu może się podać za kogo mu wygodnie. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że akcja tych historii rozgrywa się na długo przed miniserią Granta, ale dialogi w dalszej części jednak temu zaprzeczają. Natomiast ponownie pozytywnie zaskoczyło mnie to, że momentami seria jest bardziej brutalna i odważniejsza, niżbym się tego spodziewał. Od strony rysunków jest różnie, ale generalnie powiedziałbym, że raczej tak sobie. Zaskakująco słabo trafiły do mnie zeszyty ilustrowane przez Klausa Jansona, a liczyłem, że to będą najmocniejsze momenty tego zbioru. Nie do końca podpasował mi tutaj jego styl, momentami kreska wydawała mi się zbyt archaiczna i uproszczona. Bardziej do gustu przypadły mi późniejsze numery, za które odpowiedzialni są już David Ross i Whilce Portacio.
Do moich ulubionych momentów zaliczyłbym dwa zeszyty, w których Frank współpracuje z agentką Mosadu oraz kolejne dwa, gdzie mierzy się z pewnym kaznodzieją i otaczającym go kultem. Reszta może aż tak nie utkwiła mi w pamięci, choć miałbym również problem wskazać historie, które jakoś szczególnie odznaczyłyby się na minus. Lektura wciąga i przez całość przeszedłem bardzo sprawnie, aczkolwiek na pewno nie powiedziałbym, żeby te komiksy miały mnie czymś zachwycić - obojętnie czy to historią, klimatem czy rysunkiem. Może tutaj właśnie trochę dawać o sobie znać brak sentymentu, ale mimo wszystko nadal jest solidnie i na pewno zainteresuję się ciągiem dalszym. Z tego zresztą, co widziałem, to w późniejszych etapach przyjdzie i pora na bardziej rozbudowane historie i muszę przyznać, że jestem zainteresowany perspektywą sprawdzenia, jak ta seria rozwijała się dalej.
"Krąg krwi" zamyka 64-sronicowa powieść graficzna "Punisher: Gildia zabójców" napisana przez Jo Duffy i zilustrowana przez Jorge'a Zaffino. Przy pierwszym przeglądnięciu komiks trochę odrzucił mnie grafiką, muszę jednak stwierdzić, że to całkiem oryginalna i konkretna pozycja. Przy dłuższym kontakcie do rysunków idzie się przekonać, a wręcz potrafią się spodobać, jak to było właśnie w moim przypadku - kreski raczej nie nazwałbym ładną, ale ma swój styl, który mnie kupił i dobrze zgrywa się z przedstawianą opowieścią. Ciekawie wypada też kolorystyka, która fajnie operuje kontrastującymi barwami, a przy tym prezentuje się diametralnie inaczej od reszty zbioru. Od strony fabularnej dostajemy składną i koherentną historię. Kolejny raz Punisher mierzy się z nieco innego rodzaju przeciwnikiem, a mocną stroną jest też jego relacja z tytułową gildią zabójców. Podobało mi się, jak pokazano ich interakcje i byłem faktycznie ciekawy, jak zakończy się ten chwilowy sojusz, bo jeśli się dobrze zastanowić, to obie strony mają ze sobą wiele punktów wspólnych, ale jednocześnie chyba nikogo nie zdziwiłoby, jeśli w którymś momencie skoczyliby sobie do gardeł. Ostatecznie finał jest według mnie satysfakcjonujący, choć uwidacznia też to, co już zresztą przewinęło się gdzieś w poprzednich zeszytach, że w pewnych okolicznościach Frank potrafi nagiąć swoje zasady całkiem mocno. Ale jednak powiedziałbym, że ta historia to jeden z ciekawszych momentów w tym tomie.
Przechodząc do podsumowania - jest solidnie, a lektura jak najbardziej wciąga i dostarcza sporo zabawy. Nie jest to na pewno nic przełomowego, ale w porównaniu do czytanego przeze mnie ostatnio drugiego tomu Marvel Knights, Epic wypada jednak lepiej i to z niego jestem bardziej zadowolony. A materiału przed nami jeszcze sporo, więc fani Franka raczej nie będą mieli na co narzekać. W każdym razie ja na pewno sięgnę po kolejny tom, mimo że jak na razie nie obyło się bez pewnych zgrzytów.