Strzał w stopę raczej. Wymówkę jeszcze bym przełknął, ale w Born to Frank wprost zgadza się na jakiś deal,
że jego rodzina zginie, a on dzięki temu będzie mógł sobie zabijać
(albo jest pokazane, że jest psycholem). To tak, jakby wymyślić, że mały Bruce Wayne celowo zaprowadził rodziców do zaułku, w którym czyhał bandzior, żeby sobie walczyć z przestępcami albo dorosły Superman cofnął się w czasie i doprowadził do wybuchu Kryptona i eksterminacji Kryptończyków, żeby sobie być supersilnym gościem i ratować ludzi i inne istoty przed złem. To jest głupie. Mnie się nie podoba koncepcja, że Frank jest psychopatą, który potrzebuje mordować ludzi (podobała mi się taka koncepcja w serialu Dexter). Dla mnie Frank to zwykły gość, który jest doświadczony przez wojnę (cierpi na jakiś zespół stresu pourazowego, o którym w jego czasach się nie mówiło), widział brutalność wojny, zabijał, a jedyny ratunek dla niego to była rodzina, do której wrócił. Kiedy mu to odebrano, rozpoczął swoją wojnę, bo nie miał innego celu w życiu. Postać tragiczna, której można współczuć i dla której zawsze jest światełko w tunelu. A psychopata, który
to co? Mam go w dupie.