Łapcie porównanie Strange'a od Egmontu z tomikiem od Hachette, jak również z oryginalnymi zeszytówkami (jakość zdjęć nie jest żyleta, bo nie umiem w fotografowanie komiksów, ale chyba ujdą).
Najpierw gabaryty obu polskich wydań:
I porównania kolorów i tekstu; już w spoilerach, bo sporo tego - najpierw leci Hachette, potem Egmont, na koniec Marvel.
Przykładowa strona 1:
Przykładowa strona 2:
Przykładowa strona 3:
Przykładowa strona 4:
Przykładowa strona 5:
Więcej o jakości materiałów napiszę w kolejnym poście, ale w skrócie: Egmont ma oryginalne kolory i najlepiej odrestaurowane rysunki, lecz Hachette ma sporo lepsze tłumaczenie i lepiej oddaje ogólnego ducha oryginału.
O co chodzi z tym ostatnim? Egmont niestety jakby chciał uwspółcześnić narrację i odsiać z niej pulpową otoczkę... Np. pierwsza strona przykładowa - zrezygnowali zupełnie z wykrzykników, choć oryginał krzyczał wręcz podwójnie; albo brak kursywy dla pogrubionych słów, co w połączeniu z dobraną czcionką sprawia, że słabo widać te częste przecież podkreślenia wypowiedzi.
I
przede wszystkim to, co jak myślę widać na pierwszy rzut oka nawet bez czytania, czyli tendencja do skracania narracji i unikania pompatycznych zwrotów oryginału, egz. ostatni kadr na ostatniej stronie przykładowej, ten ze znakiem zapytania. Dla mnie ten konkretny przykład to tragedia
A kadr tuż przedtem wcale nie dużo lepszy, bo oryginał nie bez powodu mówił o "gęstnieniu" ciemności; dodawało to narracji dynamizmu i robiło klimat. Format Egmontu jest ogromny, więc można było spokojnie dać więcej tekstu bez straty na czytelności. Zatem innego wytłumaczenia jak chęć "modernizacji" pięknej, książkowej narracji nie widzę.
Są też niewytłumaczalne skróty w tłumaczeniu samych dialogów, np. na stronie przykładowej nr 2 Starożytny dwa razy nazywa Strange'a "my son" (na górze i na dole strony) - Egmont raz zupełnie wycina zwrot do adepta, a drugi raz tłumaczy na... "chłopcze". Dlaczego? Przecież nazywanie Stevena synem służyło uwydatnieniu zaufania do niego i kontrastowało z nastawieniem do Mordo. Albo przykładowa strona nr 4, kadr ze Stevenem wchodzącym do samolotu - oryginał mówi "the master of magic", Hachette normalnie tłumaczy na "mistrz magii", a u Egmontu bez powodu jest po prostu "mag". Przecież na tym właśnie polega cały urok starej narracji, że tam nic nie jest opisane krótko... I nie mówię, że tłumaczenie aszet było idealne, bo nie było (zmiana płci bogini Oshtur, chociaż to raczej wina korekty), ale w porównaniu do E. jest ono, co w sumie zabawne, zwykle zarówno wierniejsze, jak i piękniejsze. Przykład bycia piękniejszym: tłumaczenia zaklęć na stronie 4 - H. tak samo jak E. porzuca niestety aliterację, ale stara się choć jakoś oddać ich melodyjność - porównajcie "by
hoary
hosts of
Hoggoth"; Hachette: "Na
sędziwe za
stępy Hoggothu" vs. Egmont: "Na pradawne zastępy Hoggothu" *).
Nie mówię, ze nie da się Egmontu czytać, bo przyjemnie się czyta, ale ucieka mnóstwo liryzmu. Dla ludzi, którzy nie trawią rozwlekłej narracji lat 60. będzie to oczywiście zaleta, ale dla jej fanów - spora wada. Tylko w zasadzie nie rozumiem, po co ktoś, kto nie gustuje w dawnym sposobie opowiadania historii miałby sięgać po ten komiks, zwłaszcza tak drogi. Więc decyzja o manierze tłumaczenia jest dla mnie dziwna, i jeśli kiedykolwiek miałoby się zdarzyć (wątpię), że Egmont zapowie inne ramotki, to przed kupnem poczekam na strony przykładowe i porównam z oryginałem. Ale nie żałuję kupna, bo papier jest fajny i sądząc po trendach w Marvelu, pewnie sporo grubszy niż w oryginalnej edycji tego omnibusa - no, chyba, że xanar mnie teraz oświeci, że wcale nie i ten konkretny omnibus miał dobry papier w oryginale, wtedy to jednak będę trochę żałować.
*ubolewam mocno nad straconą aliteracją w tych dwóch zawołaniach, bo opis konkretnych cech bóstw ewidentnie nie jest celem oryginału; celem jest brzmienie całości, w końcu to zaklęcia. Nie wiem, może coś jak "Na ogrom Oshtur! Na harde/chrobre/(po)chmurne hordy Hoggotha!" (swoją drogą, "harde hordy" - spróbujcie to szybko krzyknąć, brzmi tak śmiesznie
)