Dziś niczym polski Bono, mistrz jedi OTUA, będę wspierał lewą nogę.
A przynajmniej napiszę kilka pozytywnych słów o wątku homoseksualnym w komiksie poprowadzonym - wydaje się szczerze - i to tak, że z dzisiejszą wszechobecną afirmacją tęczowej agendy nie ma nic wspólnego.
Były takie czasy, gdy komiksy pisali scenarzyści, a nie lewaccy aktywiści. A może i byli to aktywiści, ale przynajmniej potrafili... pisać. W każdym razie, w 2003 roku ukazał się komiks Joe Caseya i Cully Hamnera pod tytułem "Batman: Tenses".
Z półki Chmiela - odc. 10
Doktor przygląda się bliznom Wayne'a.
Bruce do doktora: "Nie ma powodu do niepokoju." "Jestem fanem sportów ekstremalnych. Dobrze urodzeni potrzebują rozrywek."
Doktor o wynikach testów Wayne'a.
Doktor do Bruce'a: "Zwyczajowo, człowiek na pańskiej pozycji przejawia pewien poziom stresu. Ale pan nie ma żadnych objawów. Żadnych. To niespotykane."Jest to dzieło baaaardzo nietypowe. Głównych bohaterów mamy tu dwóch: Bruce'a Wayne'a i Teda Krosby'ego. Krosby jest pracownikiem firmy Wayne'a, który zostaje zwolniony z ramach cięć etatów. Bruce Wayne powrócił po dziesięciu latach podróży po świecie i postawił na oszczędności - sam zarządza swoimi biznesami i tnie wydatki tam gdzie to tylko możliwe. Zwolnienia idą w setki osób. Krosby, jeszcze niedawno pracownik miesiąca, traci pracę przy okazji bo źle zachował się w stosunku do klienta. Stracił też matkę i zaczynają gnębić go bóle głowy połączone z wizjami - Ted widzi przyszłość. Bez pracy, w depresji, wykorzysta swój talent, swoje przekleństwo, biorąc udział w przestępstwach. Prekognita, ale nie wie jeszcze, że ta droga poprowadzi go do bestialskich zbrodni, ostatecznej wizji przyszłości i ku spotkaniu z Mrocznym Rycerzem.
Co do Bruce'a - mroczny, posępny do kwadratu. Na fali przełomu wieków zrobiono z niego cierpiącego zawodnika, ale Casey pociągnął to do ściany. W ogóle, co bardzo rzadko się zdarza, historia dotyczy bardziej Bruce'a niż jego alter-ego. Ogólna konstatacja jest taka, że Wayne ze swoją siłą woli spokojnie wyszedłby z żałoby - i co za tym idzie z roli Batmana - ale po prostu... nie chce. To właściwy mu stan, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Błędnie identyfikuje to reporter telewizyjny William Black, który usiłując zrobić wywiad z Wayne'm kwalifikuje go jako pokrewną sobie duszę, walczącego ze sobą (ukrywającego się?) homoseksualistę. Czytelnika może zadziwić gwałtowna reakcja Bruce'a kiedy Black sugeruje mu to kładąc dłoń na ramieniu - każdy z nas może sam sobie odpowiedzieć na pytanie czy jest coś na rzeczy, czy to po prostu tytułowe naprężenia, napięcia człowieka całkowicie poświęconego misji nieustającej wojny ze zbrodnią. Jest niejednoznacznie, co uwydatnia maestrię Caseya - czy pisze o mężczyźnie, który walczy z tym czego nie chce/nie rozumie, czy o człowieku, który walczy dla samej walki? Jeśli to pierwsze - tym większe brawa, bo pokazuje, że o homoseksualizmie można pisać w ludzkich kategoriach, a nie tylko marketingowego czteroliterowego mentalu, w cholerę odklejonego od rzeczywistości.
Casey opowiada obrazem i skąpymi dialogami - iście filmowo. To sztuka, której nie opanowało wielu scenarzystów, zwłaszcza starszej daty. A im umiejętniej robi to Casey, tym większe pole do popisu ma nieoceniony Cully Hamner, nie tylko w świetnie rozplanowanych scenach akcji, ale i zwykłych rozmowach bohaterów, gdzie błyszczy jego talent oddawania emocji przeżywanych przez postaci. To prawdziwe dzieło zespołowe - z gorszym rysownikiem scenariusz Caseya nie miałby takiego impaktu. A scena badań "okresowych" Wayne'a - perełka.
Cała opowieść to rewelacyjne zapętlenie - początek pierwszego tomu jest jednocześnie zakończeniem drugiego tomu, z jakże niejednoznacznym "pomiędzy". Rozumiemy już znaczenie spojrzenia Bruce'a, katującego się ćwiczeniami. "Batman: Tenses" to - szczerze mówiąc - najbardziej skomplikowany psychologicznie komiks o Nietoperzu od czasu "DKR" i "Killing joke".
To tyle. A teraz zostawiam Was z tym postem, bo cytując Bolka: "za chwilę, muszę być w Puławach, tam mam wielkie spotkanie".