X-Meni od Foxa to zawsze była dla mnie ta lepsza seria superhero i bardzo dobra alternatywa dla MCU, a do pewnego momentu każdą kolejną premierę kinową wspominam bardzo miło – w moim przypadku załamało się na „Apocalypse”, aczkolwiek później był jeszcze bardzo udany „Logan”. Mimo dobrych wspomnieć, do pierwszych filmów dawno nie wracałem (oryginalną trylogię ostatni raz oglądałem 12 lat temu), co postanowiłem właśnie zmienić i przypomnieć sobie całą serię. Na ten moment mam już powtórzone cztery odsłony, a jak dobrze pójdzie, to całość przerobię przed lipcowym wypadem na „Deadpool & Wolverine”.
Chociaż filmy mają już swoje lata, to uprzedzam, że jest trochę spoilerowo.
„X-Men” (2000)Na pierwszy ogień poszło oczywiście „X-Men” z 2000 roku i cóż, początki jednak bywają ciężkie. Po pierwsze okrutnie się to zestarzało – cała ta stylistyka (czołówka i napisy początkowe, postacie w czarnych skórach – wszystko to bije po oczach latami ‘00, brakowało im tylko ciemnych okularów) czy niektóre efekty, które ogląda się z politowaniem (senator przeciskający się przez kraty). Przeciwnicy są lamerscy – poza Magneto mamy gościa z mocami żaby, tandetnie wyglądającego osiłka i Mystique, której w tej części udało się tylko wzbudzić mój śmiech w momencie, gdy pobiła kogoś stopami. Sam Magneto ma ciekawy background, jest oczywiście dobrze zagrany, ale grupa, którą kieruje wypada w tym filmie jako niezbyt kompetentni mutantcy terroryści. Tonalnie się to trochę nie skleja. Z jednej strony wizualnie urealniany i robimy na poważnie, żeby przypadkiem ktoś nie latał w kolorowym stroju, z drugiej fabuła jest jednak taka „komiksowa” w negatywnym rozumieniu tego słowa. Magneto niczym szalony naukowiec konstruuje maszynę, która potrafić zamieniać zwykłych ludzi w mutantów. Maszyna oczywiście działa źle i osoby poddane jej działaniu niedługo później umierają (nie wiem, może by to tak sprawdzić przed wdrożeniem wielkiego planu w życie?), więc X-Meni muszą wkroczyć do akcji i zapobiec katastrofie. Jest też trochę pomniejszych głupot, przykładowo nie wiem, co miał na celu Cyclops zakładając ten swój wizjer do cywilnych ubrań, skoro na co dzień chodzi normalnie w okularach (w ogóle Cyclops w tym filmie to straszny wymoczek). Całościowo to dla mnie spory zawód, bo miałem o tym filmie dużo lepsze zdanie. Obsada jest fajna, ale niewiele ma tutaj do zaprezentowania, a całość choć jest solidną adaptacją, to najbardziej zapamiętałem z niej kiczowate pomysły i obciachową stylistykę.
6/10
„X-Men 2” (2003)No tu jest już dużo lepiej i pod każdym względem wygrywa z poprzednikiem. Przez większość filmu gra tu wszystko – angażująca i mocniej rozbudowana historia, ciekawszy konflikt czy bardziej ekscytująca akcja. Bardzo mocną stroną jest obsada, która nareszcie ma coś do roboty i przy tej odsłonie można już faktycznie polubić te postacie i zacząć przejmować ich losami. W drugiej części poznajemy nieco więcej mieszkańców szkoły Xaviera, a ich udział jest potrzebny i film dobrze sobie radzi z dużą ilością postaci. Cieszy, że w kontynuacji postawiono przeciwnika na innego typu, a Stryker jako główny antagonista sprawdza się bardzo dobrze. Co prawda Magneto i Mystique też się pojawiają, ale pomijając, że to również udane występy aktorskie, to tym razem ich rola jest inna i ciekawie poprowadzona, a przy okazji ich obecności udaje się trochę pogłębić relacje między bohaterami oraz poruszyć wątki dotyczące ich przeszłość. Film w końcu wygląda dobrze, jest widowiskowo i mnóstwo tu fajnych scen, jak na przykład pojedynek Wolverine’a z Lady Deathstrike czy ucieczka Magneto z więzienia. Niestety pojawia się też kilka zgrzytów. Mój największy problem to finał i poświęcenie Jean. W przypadku momentu, który zamyka film, ma wywołać konkretne emocje, a przy tym jest tak istotny dla postaci i całej serii, należałoby go odpowiednio podbudować i uzasadnić, dlaczego dzieje się to, co widzimy na ekranie. Tymczasem ja, oglądając tę scenę, nie widziałem dramatu bohaterów, a jedynie scenariusz, który rozpaczliwie potrzebował ten motyw wprowadzić. Według mnie film nie przedstawił tego dobrze i po seansie pozostaje się z masą wątpliwości, czy Jean w ogóle musiała opuścić samolot. Zabrakło mi jakiegoś mocniejszego zaznaczenia wcześniej, że jej moc z jakiegoś powodu mogłaby nie zadziałać od środka. O tym, że zablokowała Nightcrawlera, żeby nie teleportował się z nią do środka już co prawda wspomniano, aczkolwiek też jest to naciągane, bo raczej bez problemu przeniósłby się z nią na pokład i ta sekunda jakoś szczególnie by go nie naraziła. Nie do końca rozumiem też, na jakiej zasadzie Xavier miał możliwość odwiedzania Magneto w więzieniu (jeszcze w obstawie Cyclopsa, który na zwykłego ochroniarza nie wyglądał). Z początku założyłem, że po wydarzeniach z części pierwszej Xavier nawiązał jakiś kontakt z rządem, jednak z drugiej strony prezydent nic o jego instytucie nie wiedział. Trochę mi się to gryzie, choć oglądając sam film jakoś nie rzuciło mi się to w oczy, a dopiero później zacząłem się nad tym zastanawiać, no ale ostatecznie jakieś wytłumaczenie można tu znaleźć, więc ta kwestia nie jest dla mnie taka ważna. No ale co by nie mówić, film to nadal bardzo dobra rozrywka, choć wolałbym, żeby na pewne rzeczy mocniej zwrócono uwagę i uważam, że można to było zrobić niewielkim nakładem sił. Szkoda, że te kilka potknięć się pojawia, ale nawet biorąc je pod uwagę, plusów jest w dalszym ciągu zdecydowanie więcej.
8/10
„X-Men: Ostatni bastion” (2006)A tutaj zaskoczenie, bo chociaż nigdy tej części jakoś przesadnie nie krytykowałem, to spodziewałem się, że czas jednak zrobił swoje, tymczasem jest bardzo solidnie. Oczywiście, że mógł to być dużo lepszy film, bo potencjał widać tu ogromny, jednak to, co ostatecznie otrzymaliśmy nie jest według mnie aż tak słabe, jak się to powszechnie uważa. Obsada dalej to niesie, a fabuła zahacza o na tyle interesujące elementy, żeby całość móc śledzić z zainteresowaniem – motyw z lekarstwem na mutacje i poruszenie, jakie wywołuje ono w środowisku mutantów, jest według mnie ciekawie przedstawiony i całkiem nieźle udaje się go pokazać z różnych stron. Najbardziej natomiast zabrakło mi ciekawych antagonistów. McKellen nadal błyszczy jako Magneto, Pyro jest niezły, ale reszta do niczego się nie nadaje, zwłaszcza prężący się człowiek-jeżozwierz czy debilny Juggernaut w tym koszmarnym kostiumie. No i mamy jeszcze Jean jako Feniksa, czyli motyw, który utarło się uważać za zmarnowany. I cóż, nie jest to kosmiczna saga z komiksów, jednak w filmowym uniwersum ta interpretacja wypada całkiem przekonująco i osobiście nie mam z nią problemu. Według mnie pomysł, żeby Feniks był uśpioną mocą samej Jean, jest ok i taka wersja też ma potencjał, a samo jej wykorzystanie w filmie uważam za całkiem sprawnie poprowadzone. Ostatecznie więc film jak najbardziej ma swoje wady, chciałbym, żeby był dłuższy i trochę bardziej rozbudowany, a kilku przeciwników wymieniłbym na innych, ale oglądało mi się naprawdę przyjemnie i na tyle tu fajnych motywów, żeby moje odczucia pozostały pozytywne.
7/10
„X-Men Geneza: Wolverine” (2009)No i w końcu niesławna „Geneza”, którą w sumie oglądałem do tej pory tylko raz. Powtórka raczej niewiele zmieniła w mojej ocenie – da się to obejrzeć, jednak cały potencjał przeszłości Wolverine’a został koncertowo zmarnowany. Przede wszystkim uderza ten okropny popcornowy styl, w którym utrzymana jest produkcja. Film bardzo się sili, żeby być cool, więc pełno tu wybuchów, pseudo-popisów bohaterów, żarcików i głupawego humoru. Niestety starania twórców nie zadziałały i takie sceny, jak Gambit, który zeskakuje z dachu i macha kijem jak śmigłem helikoptera czy Agent Zero wymieniający magazynki w powietrzu wywołują jedynie uśmieszek politowania. Nie stroniono też od fabularnych głupot, a historia jest bardzo niedbale napisana – przykładowo Stryker posyła na Logana snajpera, po czym w kolejnej scenie dowiadujemy się, że od początku wynik pojedynku był przesądzony, bo na Wolverine’a zadziałałyby tylko kule z adamantium, które ci źli oczywiście posiadają, ale do finału nikt nie wpadł, żeby ich użyć. Postacie w ogóle mnie nie przekonały, choć część bohaterów jest w porządku (John, Gambit czy Kayla). Owszem, mamy tu też niezłego Sabretootha (jeżeli to w ogóle miał być ten sam bohater, co w X1, bo bardziej skłaniałbym się ku temu, że to inna postać, podobnie jak Emma nie-do-końca-Frost), aczkolwiek nigdy jakoś szczególnie nie ujmował mnie jego występ. Designy postaci kuleją, np. Blob wygląda żenująco. Deadpool w finale to też porażka, pomijając wierność z komiksem, która aż tak mnie nie interesuje, to jego postać jest głupia, a wygląd ma fatalny (i również głupi – te miecze wysuwające się z dłoni, rozumiem, że gdy ma je w środku, to nie może zginać rąk?). W ogóle nieporozumieniem jest pomysł, żeby Stryker budował potwora Frankensteina, kolejny koszmarnie tandetny motyw w tej serii. Całościowo to zdecydowanie najsłabsza z pierwszych czterech odsłon, na szczęście później miały nastąpić lepsze czasy.
4/10