Dla równowagi zacytuję wpis Kamila Śmiałkowskiego, który na swoim profilu "Człowiek z popkultury" napisał:
"„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. No to ja już. I jak to przy kinowych marvelach – jestem na tak, acz tym razem z innych powodów. To po prostu porządny rasowy dramat (w sensie gatunek, a nie jak u kilku kolegów recenzentów ocena filmu). To najpoważniejszy film Marvela (jeszcze poważniejszy i zarazem znacznie bardziej udany niż pierwszy „Thor”). To opowieść o stracie. O nieumiejętności przeżywania żałoby (tak częstej w dzisiejszym świecie) a równocześnie o tym, że świat nam często nie pomaga zrzucając na głowę tonę problemów, które nas tym bardziej absorbują.
A przy tym film o zasadach, o twardych kobietach (a każda następna jeszcze twardsza) i o tym, że da się pogodzić nowoczesność z tradycją. O tym był w sumie już pierwszy film, ale tu jest jeszcze bardziej. A twórcy po tym jak jedynką kupili sobie widownię ciemnoskórą, w dwójce chcą równie silnie grać na emocjach i godności Latino. Sprytnie.
Cóż więcej? Świetne widowisko. Może ciut przydługie (warto przed seansem siusiu), ale godne i fajnie zaskakujące miejscami a to rozmachem, a to konsekwencją, a to wykorzystaniem kulturowych odniesień, a to po prostu świetnym aktorstwem. Angela Bassett jest chodzącą charyzmą, a Lupita Nyong’o, Danai Gurina, i Leticia Wright też świetnie sobie radzą. No i chętnie zobaczę serial z Dominique Thorne jako Riri Williams. Honoru męskiej części obsady broni przede wszystkim Winston Duke jako M’Baku (zjadając na przystawkę Tenocha Huertę jako Namora – ten jest po prostu taki sobie). Chciałbym kiedyś więcej M’Baku i mam nadzieję, że dostanę.
Świat zachodni jest tu po prostu dodatkiem, małym łącznikiem z resztą MCU i niczym poza tym. Rzecz pomijalna. Puszczony przed filmem zwiastun trzeciego „Ant-Mana” wydaje się na tle tego co po nim następuje błahy i przekombinowany. Jeszcze bardziej myśl, o tym, że oto ta dobra poważna druga „Czarna Pantera” - 30 film z MCU był poprzedzona największą filmową głupawką w całym MCU czyli filmem „Thor: Miłość i grom” Waitikiego. Lubię taki eklektyzm."
Mnie zachęcił. Aczkolwiek i tak obejrzałbym bez czyichkolwiek opinii.