To i ode mnie kilka chaotycznych refleksji po przeczytaniu Buttonmana:
Dwie rzeczy moim zdaniem powodują mocne wybicie tego komiksu ponad przeciętność.
Pierwsza to to, że hasło "Brak pozytywnych bohaterów" jest tutaj w zasadzie prawdziwe. Wiele wytworów (pop)kultury się tak reklamuje, ale przeważnie jest to nieprawda, szczególnie w przypadku głównego bohatera. Na ogół jest on pisany tak, że nawet jeśli moralnie możemy mieć mu dużo do zarzucenia, to i tak mu kibicujemy i traktujemy go jako pozytywnego bohatera, bo na przykład robi złe rzeczy w imię dobrych celów. Tutaj tak nie jest i jest to naprawdę bardzo odświeżające. Niestety, autorzy od drugiego tomu postanowili wprowadzić drobne uczłowieczenie Harry'ego, co moim zdaniem było błędem, natomiast było na szczęście kroplą w morzu i nie miało wpływu na całokształt.
Druga z tych rzeczy to to, że ten komiks nie udaje czegoś, czym nie jest. W dużym uproszczeniu artyści tworzą coś z dwóch powodów - albo chcą wyrazić w jakiś sposób siebie, swoje poglądy czy uczucia. Albo też chcą opowiedzieć historię, która po prostu czytelnika wciągnie w sposób eskapistyczny. Oczywiście obie te skrajności mogą być zrobione dobrze albo źle, jak również jest pomiędzy nimi całe spektrum "szarości". Najgorzej jednak się dzieje, kiedy ktoś boi się, że po prostu historia będzie odbierana jako coś płytkiego i na siłę, w sposób sztuczny, próbuje ją "uartystycznić", dodać do niej jakąś głębię, której tam nie ma. I, niestety, dzieje się to bardzo często, choćby w komiksach superhero. W Buttonmanie nie mamy żadnych warstw ani głębi i bardzo dobrze. A jeszcze lepiej, że twórcy nie próbują nas przekonywać, że jest inaczej. Dzięki temu ta jedna warstwa - zimnej opowieści sensacyjnej - broni się w 100% i miałem wrażenie pełnej konsekwencji. Tego, że autorzy zrobili od początku do końca dokładnie to, co chcieli.
Rysunki mnie zarówno zachwycały, jak i momentami konsternowały. Świetnie jest prowadzona narracja, bardzo filmowo, obrazy przesuwają się przed oczami, poziom mistrzowski. Podobnie gra światłocieniem, doborem kolorów, nawet sceny nocne są całkowicie czytelne. Naprawdę najwyższa półka. To, co mi się nie podobało to część teł. Prawdopodobnie sceny w miastach czy w lokalach były odrysowywane ze zdjęć, albo przynajmniej tak wyglądają. Nie lubię takiego zabiegu. W trzeciej części Ranson trochę to zmienia, rysunki są mniej precyzyjne, bardziej niedbałe, ale dzięki temu mi się podobały dużo bardziej. Nie miałem wrażenia sterylności tła (a czasami również postaci ludzkich). Jednocześnie w tym trzecim tomie trochę siada narracja, za dużo jest wewnętrznych monologów bohatera, oraz nic niewnoszących dialogów jego przeciwników. Coś za coś
Jakbym miał w skrócie komuś powiedzieć czym jest ten komiks i czy warto go kupić to bym powiedział, że to jest duchowo taki film sensacyjny z najntisów w formie komiksowej. Zrobiony jednak bardzo na serio, na bardzo wysokim poziomie i faktycznie bez pozytywnych bohaterów. Jeśli kogoś coś takiego przekonuje, to polecam bardzo, ciężko znaleźć coś lepszego w tym obszarze. Jeśli ktoś jednak potrzebuje postaci, z którą się może identyfikować albo szuka w komiksach zawsze czegoś więcej niż tego, co jest na wprost podane w fabule - tutaj tego nie znajdzie. U mnie z pewnością wskakuje na szeroką listę, z której będę robił top 10 tego roku, choć raczej bez szans na podium.