Zdarza mi się od czasu do czasu przeglądać komiksiki na OLX i udało mi się ustrzelić
Shangri-La i mimo że tytuł jest już wyprzedany to sprzedawca chciał jedynie sześć dyszek za komiks, szanuję to mocno i jeżeli tu jesteś to pozdrawiam Cię dobry człowieku, grzech było nie wziąć za takie pieniądze. No i pamiętam że było trochę skrajnych opinii o tytule a to już jest sygnał że coś w nim musi być skoro wywołuje tak różne emocje, także do dzieła.
Zaczyna się interesująco, facet prawie na golasa lata gdzieś pomiędzy kanionami w poszukiwaniu pokarmu, musi uważać na palące słońce i gada sam do siebie. Po chwili ciut się wyjaśnia skąd u głównego bohatera takie robinsonowe poczynania a ja zamiast czytać dalej zacząłem googlować granicę Chandrasekhara, nie są to łatwe zagadnienia dla takiego prostego człeka jak ja , walkę przegrałem ale rękawice podjąłem.
I nagle zdarzył się największy przeskok w mojej czytelniczej karierze - " milion lat później" . Nie mniej, nie więcej, równiutko milion, nieźle sobie to pan Bablet wykombinował, moja ciekawość została zwiększona, nie chcąc być gorszym, też o milion razy.
Kilka ciekawostek ze świata milion lat później:
- dalej istnieje liceum,
- szał na promocje ma się bardzo dobrze,
- ludzie potrafią stawiać opór systemowi,
- reptilianie nie istnieją, to było śmieszne
- pieski nie istnieją, to już nie było śmieszne
Akcja komiksie dzieje się na stacji kosmicznej zarządzanej przez korporację, dzięki której nikomu niczego nie brakuje,mamy cudowną, szczęśliwą społeczność w pracę i ekstra promocje opływającą. I mimo wszystko jest to dosyć łagodna korporacja gdyż dosyć łagodnie i praktycznie bez konsekwencji reagowała na - ha-tfu- " uprzejmie donoszę".
Niby podobne mechanizmy już istnieją w naszym świecie, z tą różnicą że my w każdym momencie możemy stwierdzić " a pier.ole to " i jechać w Bieszczady. Niby mało kto z tego korzysta ale najważniejsze w tym jest to że po prostu mamy wybór w przeciwieństwie do mieszkańców stacji kosmicznej, których władze usiłują znaleźć planetę do zamieszkania.
Jestem zaskoczony jak dobrze napisany i narysowany jest to komiks. Kadry szczegółowe i bardzo dopieszczone (aczkolwiek zdarzają się takie że postaciom brakuje twarzy, nie czaję z czego to wynika) z klimatyczną kolorystyką, widać że autor jest fachowcem w swojej branży i czuć że dał całego siebie w ten projekt. Mathieu Bablet w nienachalny sposób pokazuje że przyszłość,poza zmianą technologiczną i scenografii, za wiele się nie zmieniła , konsumpcyjny tryb życia, segregacja rasowa, szaleni naukowcy, ludzie uzależnieni od wirtualnej rzeczywistości, zagrożenia płynące z rozwoju technologii czy zastąpienie gotówki cyfrowym pieniądzem to są przecież problemy obecnej rzeczywistości.
Jedyne co mi przeszkadzało w fabule to dosyć łatwe przemieszczanie się głównych bohaterów po miejscówkach newralgicznych dla egzystencji całego społeczeństwa , tak jak napisałem wcześniej, praktycznie bez żadnych konsekwencji.
Zmiany...zmiany...
No właśnie, komu to potrzebne? Być czy mieć? Po co szukać, pytać, badać, zastanawiać się jak już wszystko mamy stabilne i poukładane w tych swoich zamkniętych klatkach z których ani nie chcemy wyfrunąć ani nie życzylibyśmy sobie aby ktoś w nią wleciał. I to jest jedna z lekcji płynąca z tego komiksu, że nigdy nie powinniśmy o tym zapominać tylko szukać, poznawać, spełniać się nawet w ekstremalnych warunkach. Wszystko to fajnie pięknie brzmi ale od razu nasuwa się pytanie czy w procesie odkrywczo-poznawczym powinny być jakieś granice w tym procesie tworzenia czy , jak śpiewał pewien czerwonowłosy polski bard w szlagierze wiejskich potańcówek "keine grentzen" i idziemy na całość ?
Tak, ten komiks jest o człowieku i tkwiącym w nim dobru i złu, i pytaniu czy zasługujemy na kolejną szansę. Osobiście, im jestem starszy tym mam większe wątpliwości co do tego, bo rzadko kiedy szanujemy to co mamy i nie doceniamy jakie piękno nas otacza.
Końcówka komiksu bardzo mi się podobała, dużo ciekawych socjologicznych spostrzeżeń tłumaczących mechanizmy ludzkich działań,metod manipulacyjnych oraz pokaz nieograniczonej kreatywności i siły umysłu. Fabularnie wszystko się zazębia, jest przekaz, jest odpowiednio budowane napięcie i dramaturgia, dodam jeszcze że mi, jako zwierzolubowi, podniosło się ciśnienie kilka razy.
I na koniec jeszcze trzy grosze do wydawcy.
Według mnie wielką krzywdę temu komiksowi zrobiły mało zachęcające do zakupu przykładowe plansze w Gildii i po prostu odpuściłem zakup. Mieć taki wybór plansz
i wrzucić 3 pierwsze strony to marketingowa zbrodnia. Tak, wiem że komiks się wyprzedał i super ale można to robić lepiej i wybierać bardziej reprezentatywne plansze których w albumie nie brakuje.
To był dobrze spędzony czas z kolorowymi obrazkami, autora zapisuję sobie na moim twardym dysku i czas zapolować na "Węgiel i Krzem".
Taka mocna ósemeczka ode mnie.
Pozdro.