Spider-man: Śmierć Jean DeWolff
W końcu przeczytałem jakiś komiks

Nie mogłem sobie odmówić lektury najnowszej premiery od Muszki. Spider-man: Śmierć Jean DeWolff od dawna była na mojej liście pozycji do przeczytania. Zacznę może od wydania. Te jest takie delikatnie pisząc ubogie, brakowało mi w nim dodatków, szkiców, jakiegoś wstępu. Opisu wcześniejszych wydarzeń bezpośrednio powiązanych ze scenariuszem komiksu. Myślę że można było lekko dopieścić nowego Pajączka.
Sam komiks oceniam dobrze, natomiast szczerze spodziewałem się lepszego scenariusza. Pojawiają się w nim typowe głupotki, które mnie już po prostu rozbrajają.
Electro ma podanego Spider-Mana na tacy, może go usmażyć na dobre. Zamiast tego wycofuję się wywołując lekki uśmiech u czytelnika. Podobne odczucia miałem gdy scenarzysta starał się pokazać wewnętrzną walkę głównego bohatera. Agresja i złość biorą górę, aczkolwiek jest to wszystko słabo uzasadnione. Jeden zryw nagle blokuje psychicznie naszego przyjaznego Pajączka. To trochę jak z Demonem w butelce, Tony nagle zostaje alkoholikiem, gdzie wcześniej nie otrzymujemy poważnych sygnałów, że kilka imprezowych drinków zaczyna być u niego chorobą.
Nie zwracając jednak nadmiernej uwagi na sprawy o których napisałem, Śmierć Jean DeWolff wywołuje większe emocje niż standardowa lektura superhero. Czułem w kościach, że mam styczność z czymś znacznie lepszym. Historia jest zaplanowana w szczegółach, są twisty fabularne, poruszane są kwestie które zazwyczaj w regularnej serii przechodziły bez echa. Z wielką mocą, wiążę się wielka odpowiedzialność. Hasło to wybrzmiewa przy okazji tej pozycji znaczniej poważniej.
Moja ocena to 7/10
Komiks zostaje w stałej kolekcji i dumnie będzie prezentował się z pozostałymi. Warto kupić, warto przeczytać, myślę że raczej nikt się nie zawiedzie.