„Projekt RUST” był absolutnie niezbędnym zakupem na tegorocznym MFKiG (i Badziewia). Chyba dla każdego, kto dorastał w latach 90. i na wystawie kiosku z przyklejonym do szyby nosem wypatrywał nowych Spidermanów, Punisherów czy Batmanów – tych wspaniałych, kolorowych macek Zachodu, wpełzających na nasz ówczesny komiksowy rynek. Ryneczek. Rynunio. Rynusieniuczek.
Marcin Rustecki tam był i to dostarczał. To dzięki niemu pani kioskarki rano musiały z zewnątrz przecierać zaparowane szyby, oraz rozwijać kulki banknotów, które – po wyłudzeniu od rodziców - dawaliśmy im w spoconych łapkach, żeby sprawdzić, co tam ten Batman znowu nawywijał. Doświadczenie pokoleniowe.
Ale to też opowieść o czasach przełomu – wystawne rauty i premiery, Stan Lee w Warszawie, niemal „Wilki z TM-Semic”, kontrastowane z koniecznością zarabiania na remontowych saksach w UK.
Koresponduje mi ta książka z „Wszystko jak leci” Tomasza Lady, historii o polskiej muzyce pop lat 1990-2000 (wyd. Czarne). Podobny flow, podobne wzloty i upadki. Znak czasów.
Sam Marcin Rustecki w tym wywiadzie-rzece jawi się jako cholernie skromny, bezpretensjonalny facet, kochający muzykę i rysowanie, rzucany przypadkiem w sytuacje, które zaowocowały powstaniem jednego z najważniejszych wydawnictw, jakie wpłynęły na rozwój rynku komiksowego w Polsce.
A wywiadujący Jakub Demiańczuk robi to, co dobry przepytujący powinien – pcha rozmówcę na pewną ścieżkę, pozwala mu dojść do jej końca, a potem otwiera nową furtkę, z kolejną drogą, kolejną historią. Przy gawędziarstwie Marcina to wszystko płynie, kreśli szeroką panoramę nie tylko rynku komiksowego, ale i społeczno-kulturalnych zmian lat 90.
Ogromne szapoba dla wydawcy – Bum Projekt i składu – Lazurverse. Świetny papier, czytelność, masa archiwalnych zdjęć i tych nowych, które zrobił Daniel Hilbrecht. Bardzo dobrze się to czyta, trzyma, ogląda, kartkuje. Po mojemu – chłopaki ustawili nowy standard w książkach o komiksach. Oby inni przejęli ich za pałeczkę

Czy czegoś mi w tej książce zabrakło? Oczywiście. Drugiej tyle porcji anegdot i opowieści. Może kiedyś – z włączeniem Arka Wróblewskiego, odpowiedzialnego za dobór tytułów i przybliżanie ich polskim czytelnikom.
Znakomita rzecz. Zacząłem o 20:08, skończyłem o 3:15.
Żaden sponsoring, żadne kolesiostwo. Za swoje kupiłem. Dobrze wydana kasa.