Zastanawiałem się jak i gdzie użyć funkcji "spoiler" i doszedłem do wniosku, że tekst może się zrobić trochę nieczytelny. Także proszę o wybaczenie, ale w tym wypadku będzie jedynie ostrzeżenie "werbalne":
uwaga,spoilery.
Wydaje mi się, że chyba coraz gorzej "rozumiem się" z Bru. "Fatale" byłem niemal zauroczony. Dla mnie świetna seria. "Velvet" czytało się bardzo dobrze, choć już bez tego dreszczyku emocji co "F.". "Fade Out" ku pewnemu rozczarowaniu nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Niby człowiek doceniał opowieść i klimat, ale to było trochę jak z "The Sopranos" - od strony warsztatowej dobre, obiektywnie sprawnie zrealizowane, ale emocji żadnych.
I teraz wzięło mnie na "Zabij albo zgiń".
Hm...
Ujmując rzecz trochę obrazowo i trochę porównawczo: jak Ellis`a za "Karnak" komplementowałem za "tchnięcie życia" w papierową postać tak po lekturze "Zaz" dominującym wrażeniem jest... bylejakość. I wtórność.
Niestety.
Czytając tę historię oczyma wyobraźni widziałem B. siedzącego przed gabinetem redaktora i w pośpiechu, na kolanie, na 5 minut przed umówionym spotkaniem (i ostatecznym deadline) gryzmolącego na kartce papieru konspekt "nowej serii". Przekładając to trochę na świat mody: w trakcie lektury czułem się tak jakby wynajęty przeze mnie projektant zdjął z pleców swoją starą kurtkę, przewrócił ją na drugą stronę, założył na grzbiet po czym oznajmił, że oto jest jego najnowszy i najświeższy projekt. Tym właśnie dla mnie jest "Zabij albo zgiń" - wywróconym na drugą stronę "Fatale".
W "F." mieliśmy prześladowaną "ofiarę" i ukrywające swoją obecność przed światem demony. Tutaj zaś dostajemy (jasne, historia podlega różnym interpretacjom, ta akurat jest moja
) szalejącego mściciela i omam w postaci demona. Czyli odwrotność "F."
Do tego historia opowiedziana jest na bazie mniej czy bardziej pogiętej chronologii, a narratorem okazuje się być (do kompletu)... nieboszczyk.
Dosłownie: odnoszę takie wrażenie, że Brubaker pograł jak ten leniwy uczeń gimnazjum, który mając zadane na weekend napisanie opowiadania wziął się do roboty o północy z niedzieli na poniedziałek i pod kołdrą przy latarce napisał pierwszą rzecz, która mu przyszła do głowy. Nic nie poradzę. Dla mnie ta historia to nic innego i nic więcej jak wywinięte na drugą stronę "Fatale".
Przy czym: żeby nie było, że jedynie malkontencę. Gdyby Ed darował sobie jakikolwiek element demoniczny i skupił się na psychice Dylana (jednoznacznie - od tego czy innego momentu - wskazując, że to tylko i wyłącznie kwestia choroby psychicznej), gdyby inaczej rozłożył akcenty (tzn. zogniskował się na walce o zachowanie resztek poczucia rzeczywistości), gdyby to była - bo ja wiem - jakaś tam wariacja nt. "American Psycho" to wtedy pewnie bym to kupił jako coś nowego i coś innego. Ew. niechby to już była wyłącznie ta dekonstrukcja samotnego mściciela wg nurtu SH. Też by przeszło. Ale pchanie się na siłę w tego nieszczęsnego demona...
Sorry Ed. Jak dla mnie ten jeden element spaprał odbiór całości.
Generalnie jeśli chodzi o Brubaker`owy Image to niestety widzę to w ten sposób, że im dalej w las tym słabiej.