Alberto, to "nienawiść" to chyba zbyt uproszczone ujęcie. Moim zdaniem ojciec chciał go początkowo trzymać z dala od swoich "interesów", może w jakiś sposób dla jego dobra (dlatego posłał go na Harvard). Jednak Alberto to się nie podobało, bo czuł, że ojciec nie traktuje go poważnie i chciał się koniecznie jakoś wykazać, udowodnić swoją wartość, to, że jest godnym spadkobiercą rodu (widać to w początkowej scenie na weselu, kiedy próbuje przekonać tatę, żeby pozwolił mu pomóc w "brudnej robocie"; echa tego brzmią też podczas rozmowy Alberta z Carmine po aresztowaniu tego pierwszego, kiedy kompleksy chłopaka dochodzą do głosu w obsesyjnym pragnieniu udowodnienia, że jest nie tylko równy przodkom, ale od nich lepszy. W takich warunkach Alberto moim zdaniem z radością zaangażowałby się w całą zabawę ze świątecznymi morderstwami, gdyby ojciec, zmuszony okolicznościami, poprosiłby go o to (w scenie na statku Carmine zauważa, że nie może ufać nikomu ze swojego otoczenia prócz Alberta).
Co do zgrania w czasie morderstw: zakładam, że Alberto i Carmine opracowali to, jak sfingują śmierć Alberta i czekali po prostu na odpowiedni moment. Gdyby nie udało się w Sylwestra, poczekaliby na następne święto i spróbowaliby znowu, ponownie czekając niemal do północy, żeby się upewnić, że Holiday tym razem nie uderzył. Mniejszych i większych świąt w ciągu roku jest tyle, że na pewno udawałoby im się znaleźć jakieś, w które oryginalny Holiday nie popełniłby zbrodni, i wtedy uderzyć - nawet, gdyby Gilda się nie wycofała.
Natomiast w kwestii Harveya Denta: jego nie interesował za bardzo cały ten świąteczny motyw i nie czekał na nikogo. Po prostu kiedy jego opory moralne zniknęły wskutek szaleństwa, zabił najpierw Vernona, który go zdradził, a potem Carmine'a, który jego zdaniem zasługiwał na śmierć (w przeciwieństwie do Holidayów popełnił dwa zabójstwa jednego dnia). Wypowiedź Denta o "dwóch świątecznych zabójcach" (Gildzie i Alberto) wskazuje w mojej interpretacji, że on sam nie uważał się za Holidaya.