
Pierwszy tom z Marvel Knights już za mną. Większą część stanowi tutaj 12-zeszytowe "Welcome Back", które czytałem już kiedyś w wydaniu Mandragory. Co prawda minęło trochę czasu od tego momentu i całość nieco mi się zatarła, ale zapamiętałem tę historię mocno średnio i miałem pewne wątpliwości podchodząc do powtórki. Na szczęście te kilka lat później odebrałem ten komiks dużo lepiej. Zaznaczyć trzeba, że mimo tego samego autora, nie jest to na pewno ten sam styl, co w Maxie. Więcej tu humoru, przerysowania, momentami takiego klimatu exploitation i całość jest oficjalnie osadzona w głównym uniwersum Marvela (choć Frank nadal przez większość czasu pozostaje na bardzo mocnym uboczu). Ale fabuła jest przy tym fajnie rozbudowana (pierwszy raz w serii Egmontu dostajemy tak długą pojedynczą historię), składna, a ten humor faktycznie działa, jest trafiony i zazwyczaj wydaje się być na miejscu i dobrze pasować do przyjętej konwencji. Ennis wyraźnie odcina się od odsłon Punishera z końca lat 90. i wyśmiewa jego przygody z aniołami, prezentując własną wizję, która choć znacząco różni się od tego, co będzie pisać z tą postacią później, jest równie udana i trzyma się na własnych nogach. A ponadto, pomijając pewne szczegóły fabularne i inny ton historii, osobiście jak najbardziej byłbym w stanie kupić, że Frank, o którego przygodach tutaj czytamy, za kilka lat będzie tym Frankiem, którego poznaliśmy już w Maxie. Sama postać Punishera, jego charakter i motywy pozostają ze sobą w miarę spójne. Co do rysunków, to jakkolwiek zdaję sobie sprawę, że Dillon ma bardzo dużo przeciwników, tak mnie jego styl pasuje tutaj idealnie. Super sobie radzi z uchwyceniem komizmu niektórych sytuacji, czy choćby mimiką postaci, a w połączeniu z humorem Ennisa sprawdza się to doskonale. Przy lekturze bawiłem się naprawdę dobrze i zaliczam jako kolejną udaną odsłonę przygód Pogromcy.
Dalsze 5 zeszytów... Cóż, niestety ich obecność psuje ten tom. Patrząc przekrojowo na to wszystko, co do tej pory wypuścił Egmont, ta 5-cześciowa historia zalicza się do słabszych, które dostaliśmy. Nie jest to oczywiście poziom takiego "Untold Tales of the Punisher Max", ale w kontraście do "Welcome Back" spadek jakości jest ogromny. Ennis zresztą jest momentami strasznie dziwnym twórcą i jakbym go nie lubił, to niektóre rzeczy spod jego ręki są strasznie słabe. Tutaj co prawda aż tak źle nie jest, ale spokojnie tej historii mogłoby tu nie być i tom w ogóle by nie ucierpiał. Fabuła jest generalnie średnia, akcenty humorystyczne które idealnie zagrały w "Welcome Back", tutaj wypadają dużo słabiej, a takie bzdury jak powrót Ruska to typowy przykład dziwnych odjazdów Ennisa, które nie zawsze działają i w tym przypadku dla mnie kompletnie nie pasują. Historia ma momenty (np. akcje Punishera w dżungli), ale jako całość do mnie nie przemówiła. Mam nadzieję, że dalej będzie jednak lepiej i drugi tom przyniesie ze sobą lepsze momenty.
Na zakończenie dostajemy jeszcze one-shot "Punisher Kills the Marvel Universe" z 1995 roku, do którego rysunki wykonał Doug Braithwaite, czyli pierwszą rzecz z Frankiem, którą napisał Ennis. I tak, jak po pierwszym przekartkowaniu tego tomu i pobieżnym spojrzeniem na rysunki, raczej mnie odrzuciło i nie czekałem na tę historię, tak zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Graficznie jest to dalej bardzo mocno średnie, ale fabuła całkiem zagrała i fajnie wypada, jako alternatywna wersja wydarzeń mogąca doprowadzić Castle'a do stania się Punisherem. A najlepsze jest to, że taka sytuacja, jaką przedstawiono w tym komiksie, bez problemu mogłaby w uniwersum Marvela się wydarzyć i prawdopodobnym jest, że sporo takich przypadków miało miejsce gdzieś tam w tle. Widać tu zresztą niechęć Ennisa do gatunku superhero i pewne tropy związane z obecnością na świecie i bezkarnością metaludzi, które będzie kontynuować w późniejszych komiksach typu "Pro." czy "The Boys". Mimo rysunków historia wypada fajnie i nieco zatarła niesmak po poprzednim fragmencie.
Podsumowując - "Welcome Back" bardzo dobre, "Kills the Marvel Universe" fajny dodatek i na dokładkę mocno średni początek runu z 2001 roku. Także finalnie tom wypada dobrze, bo większość zawartości warta zapoznania, a pierwsza 12-zeszytowa miniseria jest mimo wszystko jedną z bardziej znanych i cenionych z tą postacią, więc na pewno warto mieć w kolekcji. Czekam na kolejne wydanie i mam nadzieję, że seria z Marvel Knights nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.