"Green Lantern: Najczarniejsza noc" - mikro-recenzja:
Coś mi się pochrzaniło i nie wiem czemu, ale spodziewałem się, że "Najczarniejsza noc" to kolejna opowieść, która "na zawsze zmienia życie HJ i pozostałych Latarnii". Tymczasem dostałem klasyczną napierda...kę DC w stylu pamiętnego "Panic in the Sky!" wydanego niegdyś przez Tm-Semic. "Najczarniejsza noc" to przede wszystkim okładanie się po gębach, promienie z pupy, powroty kilku uśmierconych na łamach innych pozycji bohaterów oraz zakończenie, po którym zostaje pustka w głowie.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że autorzy odnaleźli się w tej konwencji doskonale. Mamy tu więc masę patetycznych dialogów, pseudo-filozoficznych rozważań bohaterów oraz gadek o dupie Maryni, przeplatających się z efektowną nawalanką. Rysunki są takie, jakie powinny być w tego typu pozycji. Oblicza mężczyzn są szlachetne, bicepsy większe od głów, a dziewczyny seksowne (nie to co toporny, karykaturalny, niby-kreskówkowy styl jakim często raczy nas współczesny Marvel). W ramach pojedynczego kadru (czesto zajmującego 2 strony) rysownik potrafi upchnąć nawet kilkanaście postaci.
Podsumowując - koneserzy gatunku oraz tejże konwencji powinni być usatysfakcjonowani. Dla pozostałych komiks ten okaże się pewnie męczący i nie sądze, żeby byli w stanie dobrnąć do końca. Ja bawiłem się nawet nieźle (chociaż z lekkim poczuciem, że mogłem spożytkować czas przeznaczony na lekturę lepiej, np. przeglądając serwisy plotkarskie w necie), ale kiedy tylko skończy mi się znowu miejsce na półkach - "Najczarniejsza noc" trafi pewnie do pudła z napisem: "na sprzedaż".