Dzisiaj rano w końcu skończyłem
Nocturnę i Nocnego Złodzieja. Ała


Komiksy typu ongoing uważam za najgorsze co powstaje w temacie superhero, a historie sprzed
Roku pierwszego Franka Millera często bywają dla mnie zbyt archaiczne. Powyższy tom zbierający kilkanaście zeszytów z lat 1983-1986 tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że komiksy z tego okresu nie są dla mnie. Doug Moench to wielkie nazwisko, ale tutaj pisał ewidentnie z myślą, że widownia komiksów z Batmanem w pierwszej połowie lat 80. to wciąć małe dzieci. Komiks jest formą sztuki, która opowiada historie za pomocą ilustracji, tekstów i onomatopei. Skoro są ilustracje, nie potrzebuję opisów i ścian tekstów rodem z książek. W przypadku
Nocturny i Nocnego Złodzieja ilość okienek z tłumaczeniem co się wcześniej wydarzyło, co się obecnie dzieje na ilustracji na którą właśnie patrzę(!) i co ktoś myśli jest przytłaczająca. Chmurki z myślami bohaterów i ich urocze, ale i śmieszne dylematy również występują w ilości przekraczający mój próg tolerancji, a dialogi w większości wypadają nienaturalnie (wiadomo, że jak idą dwie dobrze znające się osoby to mówią do siebie zaczynając, albo kończąc zdanie imieniem osoby, z którą rozmawiają, aby czytelnik też to wiedział

). Motywacje bohaterów i ich uczucia są pisane zdecydowanie pod młodzież, a niektóre wydarzenia nie grzeszą logiką (bywa pod tym względem gorzej niż we współczesnych komiksach).
Co najbardziej mnie zaskoczyło - niestety, ponownie na minus - to jak beznadziejny jest tutaj Batman. Zauroczył się w Nocturnie jak napalony nastolatek kompletnie tracąc przy niej głowę, w starciach jeden na jednego z Nocnym Złodziejem jest fajtłapą, który prawie zawsze przegrywa i musi go ratować ktoś inny (zginąłby gdyby nie interwencja Nocturny - i to dwukrotnie), a zamiast "World's Greatest Detective" powinien nosić przydomek "World's
Dumbest Detective"

Idąc śladem Nocnego gubi trop, sprawdza ślepą uliczkę drugi raz i nadal nic, a potem okazuje się, że wielka tajemnica jak Nocny Zabójca zniknął ma proste rozwiązanie - po prostu zszedł studzienką do kanałów xD Batman musi tam iść trzecią noc z rzędu by dopiero wpaść na to, że przeoczył tę studzienkę!

Jak już schodzi do kanałów to nie umie nic znaleźć, więc schodzi tam drugi raz i dopiero wtedy wpada na to, że powinien kierować się "logiką i systematycznością", a nie biegać na chybił trafił <rotfl> To, że Bullock może być zagrożony również podpowiada mu ktoś inny (Gordon), ale po chwili szukania Harveya Batman stwierdza
"E tam, w sumie to sobie poradzi" i idzie zająć się czymś innym, zamiast próbą ratowania zagrożonego utratą życia detektywa. Prawdziwy bohater

Scenariusz serwuje również takie kwiatki jak wyleczona rana postrzałowa ręki Bullocka między zeszytami, każdy każdego potrafi znaleźć w wielkim mieście po prostu idąc ulicą (np. Doktor Kieł wytropił w ten sposób Batmana), ale największa bomba znowu dotyczy Mrocznego Rycerza - choć wie jak działa Szalony Kapelusznik i również w tym tomie walczy z jego minionkami zrzucając im kapelusze z głów, to w starciu z Nocturną jakoś o tym zapomina!

Trzyma ją raz w uścisku, drugi raz dociska ją elementem sofy do ściany i zamiast lekko trącić wielkie rondo kapelusza, aby spadł jej z głowy, krzyczy do Robina, aby ten otworzył minikomputer Kapelusznika i znalazł przycisk
OFF xD Głupsze było chyba tylko czterodaniowe siedzenie na dachu i układanie kamyków, aby się skupić (oczywiście nic w tym czasie nie jadł, nie pił, nie mył się).
Wizualnie też bywa bardzo różnie. Niektóre zeszyty zilustrowane są tak jak lubię, a kolory Adrienne Roy w połączeniu z nimi sprawiają, że nie odstają od numerów serwowanych nam przez TM-Semic we wczesnych latach 90. Inne natomiast zawierają dziwne sylwetki postaci (powyłamywane, jakby autor nie znał ludzkiej anatomii), są pełne niekonsekwencji (stryj odpowiedzialny za uszycie rękawicy Batmana raz jest prawie łysy, później ma bujną czuprynę) i kolorowane jakby ktoś po prostu walnął na wszystko barwne plamy, wielokrotnie wystające poza krawędzie/ czarne linie, lub w ogóle nie pasujące do tego, co widzimy na ilustracji.
No nie jest to dobre, ani nawet przeciętne. Wszystko od strony przedstawiania postaci, ich psychologii, dialogów, scen akcji, a także wątków Bruce'a Wayne'a w cywilu (jego trójkąta-czworokąta miłosnego i walki sądowej o opiekę nad Jasonem Toddem) jest tak infantylne, że męczyłem się z tymi 320 stronami ponad tydzień, czytając maksymalnie cztery zeszyty jednego dnia (zazwyczaj odpadałem po jednym-dwóch). Wcześniej odpuściłem kupno tomów 23. i 53., ale miałem je nadrobić jeśli ten okaże się niezły - teraz nie tylko nie za bardzo mam ochotę nadrabiać poprzednie Batmany z "The Bronze Age", ale też nie wiem czy tracić pieniądze i czas na tom planowany na przyszłą środę... Ode mnie kciuk w dół.