Batman kontra Deathstroke. Najlepszy detektyw na świecie kontra najlepszy zabójca. Tytuł brzmiał na tyle zachęcająco, że choć nie lubię
dzisiejszych historii z Batmanem, zdecydowałem się kupić tę nowość Egmontu. To była dobra okazja, aby w końcu poczytać coś, w czym Batman mierzy się z kimś innym niż z Jokerem. Czy było warto? I tak i nie, bo jest w tym coś świeżego i miłego dla oka, ale sporo też typowo-komiksowych
cudów na kiju.
Komiks miewa ogromne problemy scenariuszowe. Pierwszym z nich jest sposób narracji, która celowo miała być zaburzona, ale nie potrafi się w tym uspokoić. Od startu do mety przeskakuje z "dziś" na "ileś tam wcześniej" i z powrotem, bądź prezentuje wydarzenia toczące się w tym samym czasie, lecz w różnych miejscach. Ta dość prosta historia niepotrzebnie się przez to komplikuje i wypada mało przejrzyście. Kolejnym są dialogi, a właściwie ich nadmiar podczas akcji. Znam i lubię schemat z
myślami walczących bohaterów w komiksach / mandze, ale pierwszy raz spotkałem się z komiksem, w którym autentycznie podczas swoich pojedynków postacie tyle gadają. Batman i Deathstroke gaworzą tak gęsto, że zwykłą stronę przedstawiającą akcję czytałem czasami nie szybciej niż stronę skomplikowanej książki. Trzecim i ostatnim problemem są powiązania z innymi seriami, które trzeba wyłapać, aby wszystko dobrze zrozumieć. Jak sam komiks podkreśla, toczy się tuż przed wydarzeniami z
Detective Comics, Tom 5 (z DC Rebirth), więc trochę żałuję, że nie znam tej serii... A trochę nie, bo pewnie gdybym wiedział, że lepiej się z nią najpierw zapoznać, wcale nie kupiłbym tego pojedynku. W każdym razie część wątków jest silnie zakorzeniona w obecnym świecie DC, co nie każdemu może się spodobać. Sam wolę bardziej samodzielne historie.
Co jest mocną stroną, dla której mogę polecić zakup tego komiksu (zwłaszcza, że cena bywa bardzo atrakcyjna) to strona wizualna. Nie przepadam za współczesnymi kreskami, a także zabiegami komputerowymi, które zdarzają się i tutaj (nielubiane przeze mnie poprawki, jak
efekt blur dla wzmocnienia rozmycia), a jednak artyści pracujący nad tą sześcioczęściową historią spisali się wzorowo. Kreska bardzo mi się podobała, mocny kontrast, super tusz, jest bardzo kolorowo, a na dodatkowy plus zasługują dołączone okładki oraz ich alternatywy. Moje ulubione to oczywiście dwie prace samego Andy'ego Kuberta. Gdy coś wygląda na tyle dobrze, gdy patrzy się na to z taką przyjemnością, nawet przy dużych problemach scenariuszowych, zlatuje dość szybko i bezboleśnie.
Zachęcony recenzją Rado na BatCave, kupiłem również
Mrocznego księcia z bajki. Za radą z recenzji nie przeczytałem wcześniej żadnego opisu, nie znałem żadnych spoilerów i... odebrałem go zupełnie inaczej, w złym tego słowa znaczeniu. Kostium Batmana wcale nie przypomina stroju z
Batman Begins (bardziej ten z BvS Snydera)! Co mi się aż tak nie podobało? Fabuła! W
Batman kontra Deathstroke wszystko rozchodzi się o domniemane ojcostwo dzieciaka związanego z Batmanem. Tutaj TAK SAMO! Nie wierzę, że w DC aż tak brakuje pomysłów, że w tak krótkim czasie wypuścili dwie historie (czy jeszcze więcej?) o tak podobnym wątku głównym. O ile w BvD jeszcze jakoś przełknąłem tę familiadę, bo dotyczyła dzieciaka, którego znałem z innych komiksów, tak tutaj ciężko się zaangażować w intrygę, w którą od samego początku nie wierzę. Nuda. Marini ma fajne wyczucie plastyczne, narysował kilka odważnych kadrów i kilka dobrych stron akcji, humor też się sprawdzał, ale cała reszta spłynęła po mnie jak każda kolejna z tysiąca mniej istotnych historii na linii Batman-Joker.
Nie bawię się w handlarza. Choć komiks mi się nie podobał, nie będę go sprzedawał. Będzie stał na półce żeby mi przypominać, aby trochę zwolnić i nie kupować wszystkiego z Batmanem jak leci, bo zawsze mogę trafić na coś niewartego swojej ceny - a w moich oczach ten nie jest wart nawet połowy kwoty z okładki.