Zmotywowany pojawiającymi się tu negatywnymi opiniami przeczytałem "30 dni nocy". I... ło matko. Zacznę od plusów - strona plastyczna bardzo mi się podobała, w sumie nieco ratowała ten komiks. Ale cała reszta to nieporozumienie. Owszem, pierwsza część nawet się broni. Co prawda trzeba przyjąć założenie, że są pokazane tylko migawki, między którymi działa się rzeź, ale to da radę zrobić. W części drugiej takie uzupełnianie już nie wystarcza, za dużo dziur do łatania. A do tego - za dużo głupot. Co i rusz można się skrzywić z zażenowania - albo bohaterowie zachowują się zupełnie bez sensu, albo wydarzenia są nielogiczne i wyciągane z kapelusza, albo obydwie rzeczy naraz. W trzeciej części dość podobnie, chociaż druga chyba najgorsza. Ogólnie - miałem wrażenie, jakbym czytał szkic scenariusza, którego autorowi nie chciało się dopracować.
To mógł być taki dobry komiks...
Dzięki za recenzję, miałem to brać ale w tym wypadku usuwam z listy.
A to paradne! Rezygnować z lektury jednego z najsłynniejszych komiksów świata tylko dlatego, że jakiś anonim zjechał go na forku, a inny anonim mu zawtórował i nazwał go kupą? Ten świat schodzi na psy
(...) Ilość wznowień absolutnie nie jest żadnym wykładnikiem wartości danego produktu, takoż i jego ekranizacji. Przypominam, że mowa tutaj o horrorze, a nie jakimś literackim (arcy)dziele... Zresztą ci, którzy mieli z tym komiksem do czynienia, rychło się przekonali, iż to nie złoto, tylko kamień pomalowany na żółto (nawiązanie do "Tytusa, Romka i...")
Ale własnie na tym opiera się sława tego komiksu, przekladająca sie w liczbie wznowien i sprzedanych egzemplarzy. Ktos od czasu do czasu, po lekturze, rzuca publicznie, że wiekszego shitu nigdy nie czytal, po czym komiks idzie jak cieple buleczki, bo ludzie chca sie przekonac jak wyglada najwiekszy shit na swiecie.
Na marginesie, kiedys czytalem, mam te pierwsze, wydane u nas czesci, ale nic z tego juz nie pamietam. Ale po tak zachecajacej antyreklamie niechybnie kupie i przeczytam ponownie
Zapamiętałem tę dyskusję z pobieżnej jej lektury w minionym roku, ale dopiero w tym udało mi się "zrobić jak Kuki", choć do końca jak Kuki być nie mogę (czego zawsze, gdy sobie to uświadamiam, nieco żałuję), bo "30 dni nocy" nigdy wcześniej nie czytałem. Więc kupiłem pierwszy tom i - wsiąkłem. Uwiedziony tym, co zobaczyłem, tym bardziej, że nie oglądałem wcześniej plansz Templesmitha i zupełnie nie byłem na to przygotowany, spędziłem na dalekiej północy (i w innych rejonach, gdzie prowadzi scenariusz) kapitalne przedpołudnie (bo o wampirach lepiej czytać za dnia?). Pięknie narysowane, oszczędne, nasycone psychologicznymi zwrotami akcji... Fakt, że w obrębie trzech historii zawartych w tomie pierwszym poznajemy losy jednej z postaci (ani o płci, ani o gatunku nie piszę, by niczego nikomu nie popsuć), dyskredytuje sądy o zbędności części 2. i 3. (o ile nie podważamy zasadności sequeli w ogóle). Ta wampirza "saga" przekonać może do zagadnienia tych, którzy zjawisko wampirów w kulturze współczesnej szerszym łukiem zazwyczaj obchodzą. W pierwszym tomie fakt, że Niles zakłada zawczasu czytelniczą znajomość konwencji "osaczonego miasteczka" i "nielicznych przeciw hordom z zaświatów", pozwala mu na fabularne skróty, które mnie, osobiście, przekonują. Nie ma tu zapychaczy, "wyssana" została esencja historii, sam "szpik" tego, o co w spotkaniach z nieumarłymi mogłoby chodzić... gdyby istnieli ;-) Ostrzę ząbki na tom drugi.