Kapryśna pogodowo majówka upłynęła mi pod znakiem Watahy. Lepszej decyzji o wyborze serialu chyba nie mogłem wybrać. Zastanawiam się ponadto czy nie jest to kandydat do najlepszego serialu wyprodukowanego w Polsce?
Wataha jest łącznikiem wszystkich cech jakich poszukuję. Skupiające uwagę miejsce akcji. Przepiękne krajobrazy, kiedy trzeba dające ukojenie, a kiedy scenariusz wymaga zmieniające się w drapieżnika. Muzyka, Łukasz Targosz jak zawsze nie zawodzi, jest niepokojącą momentami wręcz nerwowo. Scenariusz. Nie biorący jeńców ze znakomitą obsadą, która z niezwykłą skutecznością wchodzi w buty bohaterów. Leszek Lichota wykonuje chyba rolę życia. Wataha to jeden z niewielu seriali który trzyma w napięciu przez praktycznie cały czas, czy to odcinek pierwszy, trzeci czy finał sezonu zakończenia zazwyczaj odwracają plansze do góry nogami.
Pierwszy kwadrans filmu zdumiewa, bo otrzymujemy gonga kompletnie się tego nie spodziewając. Spokojne wejście w klimat? Zapomnijcie. Nie ma na to czasu, jak to w naturze bywa. Pożerasz albo zostajesz pożarty.
Opening?
Idealny! Muzyka + wizualizacja kupiły mnie od pierwszej sekundy. Jak magicznie układają się gałęzie tworząc kształty kobiecej twarzy, a następnie wrony w czaszkę, po chwili ściekająca krew na mokradłach w blasku księżyca, a na koniec drzewa symbolizujące kraty. Jest klimat? Jest mrok? Jest niepokój? Jest!