Ja już parę razy chciałem to rzucić w jasną cholerę, ale zacisnąłem zęby i dojechałem do 5. odcinka. Obejrzę pewnie do końca, chociaż wcale nie czuję takiej potrzeby.
Najgorszy był chyba pierwszy odcinek. Bieda budżetowa, brak statystów (czy w tych komnatach nikt nie mieszka?), przaśna scenografia i plenery jak w polskiej wersji - gołe mury i rzadkie patyki. W drugim to samo wrażenie świata z tektury. Potem kasy było jakby więcej, ale tylko w niektórych scenach. Na wątek Yennefer forsy nie żałowali, ale już na sceny z Geraltem i Ciri zabrakło. W rezultacie mamy jakby kilka filmów złożonych do kupy - jeden zawodowy, drugi amatorski, trzeci gdzieś pomiędzy.
Druga sprawa to aktorzy i statyści. Jak rozumiem, tutaj budżet skończył się na Cavillu, stąd większość osób wzięta z łapanki. Gęby pszenno-buraczane, bez wyrazu i charyzmy, aktorstwo drewniane, patetyczne monologi. No i tragiczne kostiumy, jak z cosplayu. Od średniowiecza, przez renesans, aż po jakieś popłuczyny po "Conanie" (2 x Grace Jones) i "Hooku". I te elfie uszy z konwentu SF i facet z gumową gębą kozy
Scenariusz przemilczę, bo chyba wszystko zostało tu powiedziane.
Ale najgorsza jest niespójność. Parowski zawsze twierdził, że "Wiedźmin" to postmodernizm, ale ja tu widzę jakąś tragiczną wiązankę melodii, a nie żaden postmodernizm. Czego tu nie ma? Jest bajka o rycerzu zaklętym w jeża, dżin z 1001 nocy, krasnoludy i elfy z high fantasy, Biały Wilk z "Elryka", a do tego cała kupa pomysłów skopiowanych z "Diuny": Bene Gesserit, Woda Życia, Tancerz Oblicza itd. Jeżeli książki Sapkowskiego są równie słabe jak ten serial, to bardzo się cieszę, że nigdy nie odważyłem się ich przeczytać.