Co do silnych bohaterek, to ja akurat lubię. Z filmowych najbardziej Ripley i Sarę Connor, i to są akurat babki silne i mentalnie, i fizycznie. Dziś dostajemy jakieś popierdółki. W Terminator Genisys aktorka grająca Sarę jest szczupła, ale w ogóle niewysportowana. W Mrocznym Przeznaczeniu dziewczyna przejmująca rolę Johna Connora jest niziutka, słaba fizycznie, nie ma charyzmy. Ktoś taki ma poprowadzić ludzi do wojny z maszynami? Nie ma podjazdu do Johna Connora granego przez Bale'a.
Superbohaterki też ostatnio słabują i to są fakty. Wonder Woman po całkiem przyjemnej jedynce została wrzucona do tak słabego filmu, że to aż głowa boli (obejrzałem ostatnio WW 1984 drugi raz jako guilty pleasure i to powinno się nazywać WTF 1984).
U nas Wonder Woman nie jest postacią nostalgiczną, więc komiksy idą tak sobie. Ale to jest też spora wina filmów, bo po takiej słabiźnie ludzie - zwłaszcza nie ci typowi komiksiarze - mniej chętnie sięgają po komiksy z daną postacią. Czytałem tylko WW Azzarello z Nowego DC i dla mnie to średniak, któremu daleko do "rewelacyjny".
W Marvelu to samo. Promują Kapitan Marvel, ale nie znam bardziej antypatycznej filmowej superbohaterki. Raz, że jest tak napisana, dwa, że Larson gra jak za karę. Marvels ma teraz na Filmwebie jeszcze gorsze noty niż WW 1984 (4,7 do 4,9).
Więc ja nie mam problemu z silnymi bohaterkami. Raczej problem w tym, że ich ostatnio nie ma.