No więc nie nakręcałem się zbytnio na ten film (pomijając, że już dawno nie nakręcałem się na żaden film Marvela), ale wybrałem się dzisiaj do kina i zaskoczenie było bardzo pozytywne. Co pierwsze rzuca się w oczy (dosłownie), to że wreszcie wygląda to dobrze. Efekty nie rażą plastikiem, a fantastyczne postacie sztucznością, co przeszkadzało mi przy wielu ostatnich produkcjach MCU. Natomiast przede wszystkim udała się fabuła i film faktycznie ma do opowiedzenia jakąś historię. Spodziewałem się dosyć luźnego tonu i klimatu zbliżonego do najnowszego Supermana, ale wygląda to trochę inaczej. Oczywiście nie jest to dramat egzystencjalny, ale całość jest zrobiona zaskakująco na poważnie, a przede wszystkim unika głupot i nie wciska na każdym kroku żartów. Galactus jako zagrożenie sprawdza się bardzo dobrze. Siłą rzeczy nie jest to postać, której wystarczy odpowiednio mocno dać po mordzie, żeby załatwić sprawę i dla wszystkich jest to od początku jasne, że nie są w stanie z nim walczyć, co wymusza na postaciach konieczność rozegrania konfliktu w inny sposób. Dzięki temu historia jest ciekawsza, a Galactus jawi się raczej jako siła natury, przed którą trzeba znaleźć sposób, aby się obronić. Dodatkowo fajnym motywem jest propozycja, jaką kosmiczny byt składa Fanatycznej Czwórce, która dostarcza do filmu kilku kolejnych interesujących motywów. Ogólnie sporo rzeczy tutaj zagrało, jak np. sceny, kiedy świat się jednoczy, żeby razem stawić czoła katastrofie. Aktorsko jest przyjemnie, generalnie cała główna obsada zaprezentowała udane role - mnie najbardziej przypadły do gustu postacie Sue i Johnny'ego. Na plus oceniam też Silver Surferkę, która przekonała mnie do siebie od samego wejścia. Bardzo fajna produkcja, życzyłbym sobie więcej superhero na tym poziomie.