Filmy kiczowate, mimo iż określane są jako totalne bezguście, abstrakcja i wynaturzenie w samej idei filmu (to samo tyczy się seriali, lecz w nieco innym stopniu), spotykają się jednak z coraz szerszym zainteresowaniem wśród rzeszy miłośników filmu. Mające swój styl, specyfikę: od scenariusza aż po pracę kamery i role aktorskie, niskobudżetowe filmy klasy B, C... Z itp. cieszą się zaufanym gronem widzów je oglądających. Czy to parodia, czy to ,,film na poważnie", produkcje kiczowate paradoksalnie współtworzy kulturę filmu. Coś w tym jest, że w dzisiejszych czasach ,,kicz" staje się symbolem, nawet i w kinematografii - tworzy on subkultury fanów, wprowadza coś nowego.
Na pierwszy ogień opinii, ot lekkiej analizy wchodzi z grubej rury "2012: Koniec świata" z 2008 roku, film będący mockbusterem - niskobudżetowym odpowiednikiem o
dla brazu Rolanda Emmerich: "2012". W produkcji owego kiczowatego klasyku, jak widać - a naprawdę polecam, przy napoju wyskokowym obejrzeć ten film - nie podpisano się w żadnym aspekcie typowego filmu: obrazu, fabuły, efektów graficznych, aktorów... w tym przypadku mówiących niczym do siebie. Najbardziej z tej dziwacznej produkcji zapamiętałem jakże okrutne, wprawiające w stany nerwicowe, zbyt nachalne odliczanie do ,,końca świata". Zresztą bez zbędnych spoilerów;, obejrzyjcie i oceńcie!
A Wy, forumowicze, jakie macie ulubione ,,najukochańsze" filmy kiczowate?