"Miasto Latarni" było tytułem, który wzbudził moje zainteresowanie od pierwszej zapowiedzi na naszym rynku. Uwielbiam steampunk oraz klimaty dysktopii.
Świat zbudowany w opisywanym komiksie jest oparty na jasnych zasadach. Wysoka kasta zawładnęła wszystkim i jej żołnierze pilnują, aby ten porządek świata się nie zmienił. Jakikolwiek opór jest od razu tłamszony przez gwardzistów, którzy są panami życia i śmierci niższej komórki społecznej. Sander Jorve od urodzenia zna zasady rządzące tym światem. Akceptuje swój los i chce jedynie przeżyć oraz zapewnić byt swojej Rodzinie. Wie, że gdzieś obok funkcjonuje ruch oporu, jednak on nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Tu pojawia się mój pierwszy zarzut. Tak naprawdę w ułamku sekundy okazuje się, że postanowienia naszego bohatera to są jak obietnice wyborcze - każdy z góry wie, że to nic nie warte banaluki. Nagle z kadru na kadr chłop jednak rusza na wielkie spotkanie podziemnej rewolucji. W wyniku kolejnych wydarzeń jego życie zmieni się o 180 stopni. Zwierzyna stanie się łowcą.
Mam ogromny problem ze scenariuszem. Jest on momentami grubymi nićmi szyty i wywołuje uśmiech politowania, zamiast nasilać nasze współczucie bohaterom. Dzieje się tu wiele absurdów, które znamy z tytułów Marvela lub DC. Problem jest taki, że tam od razu wiemy, że taka jest formuła tytułów superbohaterskich i nie oczekujemy logiki. Tu jednak świat zbudowany jest na innych zasadach i nasze oczekiwania są odmienne.
Rysunki mnie zawiodły. Są nieschludne oraz często idące na łatwiznę, wlaszcza gdy patrzymy na postacie. Cały świat wykreowany oraz zobrazowany został rewelacyjnie. Wiele kadrów przykuwa naszą uwagę i możemy zatopić swój wzrok na dłużej przy budynkach lub machinach. 1 część kończy się niezwykłym plot twistem, który sprawił, że zapragnąłem natychmiast poznać dalsze losy Miasta Latarni. Jest to lekka lektura, której trzeba wybaczyć wiele w sferze historii. Wynagradza to jednak światem zastanym.
MOJA OCENA 4️⃣/🔟