Także diagnoza, że coś "umarło" na skutek przemian '89 jest totalnie błędna. To tak jakby ktoś stwierdził, że umarł zombie... Bo rynek komiksów w latach 80-ych bardziej przypominał trupa. Także nic dziwnego,
że komiksowe społeczeństwo po latach posuchy odreagowało i zachłysnęło się zachodnią pulpą.
Bądźmy precyzyjnie, nie "zachodnią pulpą" tylko amerykańską, to spora różnica.
A przy okazji ten rodzimy "zombie-komiks", a właściwie brak jego percepcji ze strony zombie-czytelników, spowodował praktycznie utratę co najmniej jednego pokolenia twórców. Jezierski, Gawronkiewicz, Ozga, Ogaza, Owedyk, Wdziękoński, Sławek Wróblewski, to tylko kilku spośród autorów, którzy w okresie przełomu byli już dojrzałymi autorami. Wielu z nich spokojnie mogłoby konkurować z obecnymi klasykami, tyle tylko, że rodzimi czytelnicy wybrali inaczej, a realia "dzikiego" rynku dołożyły swoje.
Dzisiaj, z perspektywy 30 lat, część wielbicieli gatunku może udawać, że te pierwsze 10 lat od "upadku systemu", było czymś pozytywnym, bo komiksy z USA, bo dostęp do ksero, bo "wolny rynek". I jasne, odrabiamy straty, powoli, ale z uporem, rośnie oferta i różnorodność wydawnictw, krajowe produkcje dają radę, ba, część twórców z tego "straconego pokolenia" jakoś jednak istnieje. Tyle, że to i tak 10 lat opóźnienia, a w wielu przypadkach całkowitego zniszczenia szansy na stabilny, zrównoważony rozwój, zarówno czytelnictwa jak i rodzimej twórczości komiksowej.