Z tych "znanych i uznanych" - odpadłem przy "Incalu", jeszcze w 2006, kompletnie nieangażująca i na siłę przekombinowana opowieść. A potem niestety "From Hell" - wiem, że arcydzieło, ale ilość wątków, przypisów, odniesień była tak męcząca, że nie miałem żadnej przyjemności z lektury, a jedynym wrażeniem było "no tak, ten Moore to erudyta, wiele wie, wiele potrafi" przy jednoczesnym kompletnym braku emocjonalnego zaangażowania.
Zresztą chyba wszystkie dzieła Moore'a to rozrywka intelektualna, ale wyprana z emocji, zimna i sprawiająca wrażenie wykalkulowanej. Nie mówię, że to źle, bo podziwiam i lubię, ale "Z piekła" akurat nie zniosłem.
Pewnie wrócę kiedyś. Ale do "Incala" i pobocznych serii - nigdy. Takie tam pretensjonalne pitolenie.
„Dni, których nie znamy” - wynudziłem się tak, źe przerwałem po ⅔.
Kurczę, ciekawa opinia. Mnie wciągnęło po kilkunastu stronach i nie puściło do końca, taki trochę "Dzień świstaka" a'rebours. Dużo, dużo satysfakcji i refleksji.