Mike Baron, Bill Reinhold i inni – "Punisher: Epic Collection – tom 3: Powrót do Wielkiego Nic"Przez jakiś czas brakowało mi ochoty i trochę musiało minąć, zanim w końcu zabrałem się za najnowszego Epika z Punisherem, ale kolejny tom przygód Franciszka Zameckiego już za mną. "Return to Big Nothing" to następne 500 stron komiksu, na który składają się przede wszystkim dalsze zeszyty regularnej serii Mike’a Barona (numery #26-34) i trzy powieści graficzne, a kompletność zapewnia kilka pomniejszych rzeczy uzupełniających to wydanie.
Tom rozpoczynają i kończą powieści graficzne, więc uwagę w pierwszej kolejności można skupić na nich, zwłaszcza że to całkiem godne uwagi pozycje. Dostajemy trzy wyróżniające się historie, z których za każdą odpowiada inny zestaw twórców. W tytułowym "Return to Big Nothing" Frank mierzy się z osobą ze swojej przeszłości, a także wraca pamięcią do dawnych czasów w wojsku. Całość utrzymana jest w dosyć przyziemnym tonie, a akcja osadzona w większości na obrzeżach miasta i w piaszczystych lokacjach nadaje trochę westernowego sznytu. Autorami komiksu są Steven Grant i Mike Zeck, czyli duet odpowiedzialny za słynne "Circle of Blood". Uważam zresztą, że tym razem poszło im nawet lepiej, bo fabuła jest bardziej koherentna, przemyślana i sprawnie poprowadzona, podczas gdy tamta miniseria zbaczała momentami w dziwne rejony.
"Intruder" Barona i Billa Reinholda (późniejszego etatowego rysownika regularnej serii) utrzymany jest w nieco innym klimacie. Tutaj akcja jest mocniej ukierunkowana na widowiskowość, a scenariusz ma lekko szpiegowski charakter. Również wizualnie jest trochę fajerwerków, bo rysunki Reinholda są bardzo dobre, a autorzy korzystając z objętości historii, pozwalają sobie na sporo szerokich kadrów czy całostronnych lub nawet 2-stronnych paneli, które robią duże wrażenie, a przy tym nie wydają się sztucznym zapełnianiem miejsca i nie kolidują z prowadzeniem narracji. Swoje dodaje też udane kolorowanie Lindy Lessman. Sama fabuła jest nieco rozdmuchana i w pewnych momentach naiwna, jednak całość ma charakter, a lektura dostarcza mnóstwa zabawy.
Natomiast zamykające tom "Kingdom Gone" to prawdziwa bomba. Historia napisana przez Chucka Dixona przedstawia militarną operację na terenie wyspy położonej w okolicach Kuby. Komiks zilustrowany jest specyficzną kreską Jorge’a Zaffino, która na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, aczkolwiek mnie absolutnie do siebie przekonała. Jest brudna, idealnie pasuje do scenariusza, a Frank w wykonaniu tego twórcy wygląda jak szaleniec, którego raczej nie chciałoby się spotkać na drodze. Jest brutalnie, dosadnie i ze stylem, a przeciwnikowi ma się szczerą ochotę dokopać, dzięki czemu finał jest nad wyraz satysfakcjonujący. Według mnie to najmocniejszy punkt całego zbioru, który sprawił, że odstawiałem tom na półkę z uśmiechem na ustach.
No i na dokładkę mamy run Barona, który chociaż w poprzednim Epiku stanowił danie główne, tutaj nie jest już tak mocno reprezentowany. Dostajemy zaledwie 9 zeszytów, nadal jednak da się z nich wyłowić trochę ciekawych rzeczy, mimo że są też słabsze fragmenty. Fabuły są w dalszym ciągu dość różnorodne – mamy ponownie nieco szpiegowską historię, poszukiwania psychopatycznego mordercy, narkotyki rozprowadzane przez gangi motocyklowe, jak i treści raczej superbohaterskie w postaci Doktora Dooma czy pojedynku z cyborgami z grupy Reavers. Autor ma więc szeroki zakres tematów, a jego scenariusze zazwyczaj są przynajmniej solidne. Fakt faktem najbardziej podobały mi się te przyziemne fabuły, ale i te mocniej odjechane momenty nieźle mi weszły, a całość zdecydowanie trzyma poziom. Można mieć wątpliwości, czy Punisher to odpowiednia postać do konfrontowania go z kimś pokroju Dooma, choć uznając, że był to redakcyjny obowiązek (te numery wchodzą w skład ówczesnego eventu "Acts of Vengeance"), można przymknąć oko. Dodatkowo ta historia jest nieźle napisana, a cyniczny Frank pogrywający sobie z Doktorem to całkiem satysfakcjonujący widok. Występ Reavers wypada tak sobie. O ile pierwszy zeszyt jest w porządku i nawet obudził we mnie pewną nostalgię (znam tych gości z kreskówki o X-Men), tak drugi jest już strasznie durny i to, co się tam wyczynia, było ciężkie do oglądania. Od strony graficznej jest dosyć równo. Fajnie wypadają rysunki Russa Heatha, który odpowiada za odcinki #26-27, a reszta to już robota Reinholda, który również jako regularny rysownik serii sprawdza się bardzo dobrze.
Pozostała zawartość nie jest szczególnie interesująca. Annual to standardowo raczej pomijalna rzecz, która wiązała się z aktualnym eventem w Marvelu. Z kolei krótkie czarno-białe opowiadanie "Kites" jest generalnie ok, jednak Punisher w wolnych chwilach puszczający latawce z narysowaną czaszką to według mnie motyw zahaczający o bat-kartę kredytową z filmowego "Batmana i Robina".
O dodatkach tym bardziej nie ma się co wypowiadać, bo dostajemy tylko garstkę szkiców i kilka stron materiałów promujących annual i powieści graficzne. Także pod tym względem jest słabo, natomiast ten punkt nie jest dla mnie najważniejszy.
Patrząc całościowo, pomimo moich obaw i dość mieszanych opinii o tym tomie, lektura poszła mi bardzo płynnie. Chociaż istotnie pojawiają się tu różne głupoty, a i te przyziemniejsze scenariusze są miejscami naiwne, to kontakt z tym zbiorem był nadal przyjemny. To komiksowe kino akcji w dawnym stylu, które poniżej pewnego poziomu nie schodzi, a od czasu do czasu zdarzają się perełki. Czas spędzony z kolejnymi przygodami Franka minął bardzo miło, a lekturze udało się sprawić, żebym poczuł się o jakieś 20 lat młodszy.
Z dużą dozą w pełni świadomej sympatii daję 7/10.