Zacząłem czytać kilka komiksów na raz. Jakoś tak mi to podpasowało. Stąd zaczynam mocno lubić podział na krótkie formy. Tu jeden zeszycik Marvela, tu jeden rozdział mangi, tam połowa frankofona, tam kilka szorciaków z Relaxu. Fajnie mi to robi.
Rorsarch - Przeczytane w całości. Najpierw olane w imię "jedynych prawilnych Strażników Moore'a, a poza tym to szkoda kasy", potem zaryzykowane w imię zaufania do kolegi od komiksów (rzadkie zjawisko).
No i, kurna, czas na pełną pokutę. Ostatnio się nasłuchałem na jakichś komiksowych podcastach, jaką to mendą jest w życiu Tom King. Trudno to ocenić zza drugiej strony oceanu, ale to jest dla mnie przykład, kiedy trzeba odłączyć opinie o człowieku od jego dokonań i umiejętności artystycznych (co zalecam zrobić w przypadku niektórych użytkowników tego forum), bo tylko wtedy możemy docenić robotę, jaką zrobił.
Dobry kryminał czy też dreszczowiec, trochę przewidywalny, bo jak człowiek ma pewne sztuczki narracyjne w komiksach opatrzone, to nietrudno się domyślić, ale to nie zmienia opinii, że tutaj jest dalej dobrze. Końcowa rozgrywka w świetnym dla mnie stylu (im mniej bezpośrednio pokazane, tym lepiej, a efekt końcowy szokujący).
Autorowi nie udało się uniknąć braku konsekwencji
bohater po dokonanym podwójnym morderstwie wychodzi na korytarz i nie jest obszukany przez szefa ochrony, co wyraźnie nam pokazano wcześniej jako obowiązkową, nieco wynikającą z paranoi, czynność
no ale co tam. Samiuteńka końcówka też mega spoko.
bohater filmu z ekranu kinowego opowiada, jak będzie wyglądać najbardziej prawdopodobny ciąg dalszy, którego już nie zobaczymy. I nasz bohater realny jest z tym swoim losem jak najbardziej okej. Poza tym trochę mi się to skojarzyło ze zwinięciem Lee Harveya Oswalda
Ogólnie polecam się zapoznać. To również dobre studium detektywistycznej roboty i podążania za rozrzuconymi tropami
bez znaczenia, że rozrzuconymi z rozmysłem
Toppi 4 - po dwóch pierwszych historiach stwierdziłem, że w mojej hierarchii tomów Toppiego ten będzie gdzieś z tyłu. No ale potem dzieją się rzeczy takie, że ho, ho.
Czy wyobrażacie sobie dzisiaj fabułę, gdzie kobieta jest zła i męski bohater bierze na niej zemstę? Nie we współczesnej pop-kulturze. No właśnie. Ale to taki nieznaczący wtręt.
Maorysi, Aborygeni i Irlandzcy autochtoni w wykonaniu autora mega odpowiadający ogólnie przyjętemu stereotypowi i dlatego tak cholernie dobrze wchodzący. Ten kapelusik, ta żuchwa u tego młodego niedojdy śpiewaka. Ta melancholia. Również sama rozgrywka w poszczególnych historiach. Finalnie odmawiam hierarchizowania tomów Toppiego, bo każdemu, który wyląduje z tyłu zrobiłbym krzywdę.
Tu jeszcze taka refleksja: czytając to dzisiaj, doszedłem do wniosku, że to jest właśnie to, kwintesencja sztuki komiksu. Pieprzę te średniaki, którymi jestem chwilowo zalany. Mniej znaczy więcej. Wolę zatrzymać się na dłużej na takim tomie Toppiego niż trzepać te średniaki, których po tygodniu człowiek nie pamięta. To zła wiadomość dla wydawców, ale niekoniecznie dla wszystkich i niekoniecznie dla Lost In Time.
Relax 37, 38, i 39 rozpoczęty (od Labrum)Po zbyciu Relaxów 33-36 powiedziałem "fuck this shit", ale pragnienie zapoznania się z Cazą i kilkoma innymi rzeczami plus rekomendacje z Forum spowodowały upadek i tak już chwiejącej się woli.
No i jak jest? Kurde, nie wiem. Remisowo. Czyli trochę tak jak intuicja mówiła, żeby w to nie wchodzić, i trochę tak, jak forum mówiło, żeby wejść. Po odłożeniu Relaxu i sięgnięciu po Toppiego rysują się pewne dodatkowe kontrasty
Sangoma na pewno lepsza niż ten western z poprzednich tomów. Trzeba oddać autorom umiejętność narracji obrazem, tworzenia postaci drugoplanowych i epizodycznych.
Polskie szorciaki również lepiej. Do tego, przepraszam, zapomniałem nazwiska, ten autor rysunków satyrycznych sprzed 3 dekad. Co za zdolności, nawet jeśli trochę podobne do Mikołajka, cóż za nieprzemijający komentarz społeczny. Przykładasz do dzisiejszych czasów i masz. Rewelacja.
Teraz czeka mnie porównanie Lany w kosmosie, starej z nową. Kreska w oryginale cz-b wygląda kapitalnie. Oh, yeah!
Chwała na wrzucanie produktów nagrodzonych Eisnerem. Ten o tej lasce w kombinezonie pokażę ludziom w pracy, żeby się, kurwa, ogarnęli. Sam Caza? No jest to sztos, jakby KOMIKS to dał w latach 90-tych, albo nawet 80-tych, to bym zaliczał to dziś do niepokornej klasyki (wiadomo, że szans na to nie było, bo tam jakaś fanatyczna cenzura potem już nie przepuściła "Kwestii Czasu"). Tym niemniej, niektóre rozwiązania fabularne dzisiaj są już bardziej śmieszne niż prowokacyjne. Ale szacun dla autora za stworzenie tak kompleksowego świata na kilku zaledwie planszach. Wielki, wielki szacun.
No i tak: złego słowa nie da się powiedzieć o Relaxie od Labrum, a mimo to nie mogę powiedzieć, żeby mną jakoś szczególnie pozamiatał. Jest dokładnie tak, jak się spodziewałem.
Słuchajcie własnej intuicji.Umpa-Pa.Aż zacząłem żałować, że nie mam wersji na kredzie.
W porównaniu do Luca Juniora ogromny przeskok graficzny w detalach i tłach (na ile potrafię to ocenić). Cudowna cienka kreseczka, masa detali. I to poczucie humoru. Jestem zaskoczony na plus. Fantastycznie spędzam przy tym czas. Ta ironia, inteligencja w kpieniu z popkulturowych symboli. Autorzy byli absolutnymi geniuszami, nie tyle komiksu ale twórczości w ogóle. No i może to przypadek ale u jednej z prominentnych osobistości plemienia Szpokoszpoko dostrzegam nie tylko nos i twarz Kaprala Christy, ale w ogóle, jakoś mu się podobne rzeczy dzieją. O, rany, powiedziałem to głośno? O, ja, nieSzczęsny.
Do tego bardzo fajny wstęp i bardzo niefajny, cienki papier. Ten papier to trochę obciach.
To wszystko przetykane "Zewem Halidonu" Ludluma, mistrza dialogów, no ale to już inne medium, inna historia...
Podsumowując, cholernie dobre trzy ostatnie dni z pop-kulturą.