Typowo komiksowo to nie mam żadnego
guilty pleasure.
Inaczej filmowo (i okołokomiksowo): jest serial "Gotham". Jak zaczynałem, że liczyłem że to będzie coś w stylu "The Wire" w Gotham City

. Szybko się wyleczyłem z tego frajerstwa, po to żeby po kilku odcinkach porzucić oglądanie, bo psychicznie nie dawałem rady

. A jednak fascynacja postacią Batsa spowodowała, że potem powróciłem i pomimo, że poziom głupoty i absurdów fabularnych serwowanych przez scenarzystów to master level i tak mi się dobrze oglądało

.
Może jestem prostym chłopakiem z prowincji, ale prawie popłakałem się ze śmiechu:
Z komiksów prawdziwym
guilty pleasure byłoby przeczytanie "Spider-Man: Maximum clonage" od początku do końca. Jak dotąd się na to nie zdobyłem.