Forum KOMIKSpec.pl
Komiksy => Dział ogólny => Wątek zaczęty przez: gashu w Wt, 21 Marzec 2023, 11:29:27
-
Zainspirowany tematem o naszych "dziesiątkach" pozwoliłem sobie założyć "odwrotny" temat.
Ciekaw jestem, czy macie jakieś ulubione serie lub pozycje, które uważacie za słabe, obciachowe lub obiektywnie kiepskie, ale z różnych przyczyn (sentyment, masochizm, obsesyjny komplecjonizm) lubicie, czytacie i/lub kolekcjonujecie.
Kilka przykładów z mojego "podwórka":
X-Men z lat 90.
Obiektywnie w większości przypadków głupie to niemiłosiernie, często przegadane i seksistowskie z dzisiejszej perspektywy. Mimo tego czytam, lubię i trzymam na półkach.
Malcolm Max
Już kilka razy wracałem do tej serii, za każdym razem kończąc lekturę z przekonaniem, że to straszny średniak. Pomimo tego odczucia, cały czas wracam i szukam tam czegoś, czego być może nigdy tam nie znajdę.
Likwidator
Bo "***** ***" i cała reszta ;)
Ciekaw jestem jak to wygląda u Was?
-
Duża część (nie wszystkie oczywiście) polskich komiksów z PRL-u to albo rzeczy słabe, albo propagandowe. Ale czy to z powodu sentymentu, czy to ze względów historycznych, nadal lubię czasem do nich wracać.
-
Guilty pleasure to dla mnie całe super hero, ostatnio prym wiodą epiki pająka i knightfall.
-
O! To, to...
Generalnie 80% SH które mam na półkach. Wiem, że to płytkie, wiem, że kiczowate i fabularnie (choć nie zawsze, dlatego napisałem o osiemdziesięciu procentach) głupiutkie ale jakoś nie mam serca ani tego sprzedać ani przestać kupować.
Szwagier kiedyś mi tłumaczył że po całym dniu na oddziale musi się odmóżdżyć i pooglądać "Trudne sprawy" dla zwykłej głupawki. Takie "guilty pleasure". Niestety ta forma rozrywki działa na mnie jak muzyka disco-polo i uruchamia tryb agresora. Dlatego swoją porcję niezobowiązującej głupawki znajduję właśnie w Marvelu i DC - choć to drugie od czasu "Death Metal" ograniczyłem tylko do nietoperzy.
Może nie jest to modelowa terapia resetująca mózg, ale póki działa nie ma co się załamywać.
-
Polubiłem filmowego Deadpoola, więc kupiłem kilka tomów Deadpool Classic. Przetrwałem, choć długo w tym komiksie nie działo się nic albo sensu było w tym niewiele. Do dziś mnie zastanawia, jak to możliwe, że tamta seria się ukazywała.
Kiedyś męczyłem więcej rzeczy, a teraz częściej po prostu kończę lekturę, jeśli coś mi się nie podoba. Szkoda mi czasu.
Jak są filmy tak słabe, że aż zabawne, tak podobnych komiksów nie kojarzę.
-
W zasadzie dla mnie guilty pleasure to całe SH bez emblematu "Tylko dla dorosłych".
Obecnie takim największym GP dla mnie jest kolekcja Marvel Origins, a z rzeczy poza komiksowych: wykupiłem abonament Disney+. Oglądam wszystko z wytwórni Disneya chronologiczne od najstarszych pozycji, fantastycznie się przy tym bawiąc.
-
Stare frankofońskie ramoty z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
-
Oglądam wszystko z wytwórni Disneya chronologiczne od najstarszych pozycji, fantastycznie się przy tym bawiąc.
Chyba o tych pozycjach trudno napisać, że zaliczają się do guilty pleasure? W końcu mówimy o kanonie rewolucyjnych animacji i bajek, które do dziś są kojarzone z tą wytwórnią, mniej lub bardziej.
Ja nie mam czegoś takiego jak komiksowe guilty pleasure. Albo mi się coś podoba, albo nie.
Nie potrafię śmiać się z dziur logicznych w komiksie czy innych takich. Podobnie mam z książką.
Zdecydowanie bardziej termin guilty pleasure znajduje u mnie swoje odpowiedniki w filmie i muzyce. Oglądam coś kiczowatego, bo akurat leci w telewizji a ja i tak muszę wyprasować ciuchy. To niech sobie leci. Przykłady: Catwoman, Tomb Raider (z Jolie). Śliczne, atrakcyjne aktorki, ale same filmy są denne. Gdyby nie te aktorki pewnie nawet bym do tych filmów nie wracał.
The room jest tak słaby, że aż bawi, wiec też zdarzy się wrócić.
Muzyka... niestety, czasem nieumyślnie coś tandetnego wpadnie w ucho i później człowiek nuci te głupoty.
-
Alieny i Predatory z Dark Horse.
-
Chyba Epici Spidera - czekam na 16 tom i wtedy koniec z tym. No i Relaxy od PCA, ale już sobie odpuszczam nowy numer, zostanę przy Labrum.
Czasem coś kupię, bo autor, bo frankofon sprzed 50 lat itd. Np. teraz kupuję Bruno Brazil po raz drugi (tym razem na miękko).
-
Thorgal od t. 30
-
Kurcze pioro!
Zerkam na swoje zbiory i nie moge wypatrzyc za wielu takich pozycji - czasem glupokwatych, czasem nie, nie najwyzszych wysokich lotow, ale jednak dajacych sporo frajdy z lektury. Najbardziej do tej "kategorii" pasuja mi chyba komiksy Hanselmanna, punkowe rzeczy Prosiaka czy Paly, no i a moze - przede wszystkim stare sh jakie posiadam, glownie z ekstremalnych lat 90 (obecnie wydawanych tytulow z wielkiej dwojki od dawna nie kupuje). Kieruje sie w zyciu zasada zlotego srodka (wiem, banal), w hobby takze, bo jak by nie bylo wszystko jest dla ludzi - rzeczy wymagajace, wybitne, czasem trudniejsze, ale i rowniez takie glupotki konsumowane na przyslowiowym kibelku. Nie wyobrazam sobie aby ograniczac sie tylko do jednego z takich czytelniczych biegunow.
-
Serią nie do końca spełniającą podane wymogi, ale przychodzącą mi na myśl jest Wilq.
Dość wulgarny, niezbyt wyrafinowany humor, mało ambitny graficznie, ale go lubię.
-
Serią nie do końca spełniającą podane wymogi, ale przychodzącą mi na myśl jest Wilq.
Dość wulgarny, niezbyt wyrafinowany humor, mało ambitny graficznie, ale go lubię.
Wilq - dość wulgarny ,niezbyt wyrafinowane humor , mało ambitny graficznie - I ZA TO GO LUBIĘ :)
-
Najdurniejsze co mam w zbiorach to zdecydowanie Cicca Dum-Dum.
Guilty? Pleasure?
Może kiedyś doczytam do końca 8)
-
"Guilty pleasure" to chyba jakieś katolickie poczucie winy, czy jak?
Przecież jeśli coś jest przyjemne, to czemu ma być obarczone winą? O ile nikomu nie dzieje się krzywda?
Ale mniejsza z filozoficzną nadbudową.
Trudno mówić tu o jakiejś ciągłej czy cyklicznej guilty pleasure, ale - kupiłem sobie w ubiegłym roku całą kolekcję Carrefoura, tę niebieską. No miałem radość - 10 komiksików tak od razu, super i w ogóle.
Po czym przeczytałem z każdego po kilkanaście stron i dałem jakimś dzieciom z rodziny.
-
Przecież jeśli coś jest przyjemne, to czemu ma być obarczone winą? O ile nikomu nie dzieje się krzywda?
Tak mi się skojarzyło: niedawno w Hiszpanii z tym zastrzeżeniem, że nikomu nie może dziać się krzywda zalegalizowano zoofilię.
Pleasure czy guilty pleasure?
A w odpowiedzi na pytanie przewodnie: komiksy. Jako takie.
Mając lat naście nie strzeliłoby mi do łba, że będę je czytał po czterdziestce.
-
Tak mi się skojarzyło: niedawno w Hiszpanii z tym zastrzeżeniem, że nikomu nie może dziać się krzywda zalegalizowano zoofilię.
Pleasure czy guilty pleasure?
Wiesz, bodaj w latach 80. w USA jeden koleś - prowokator - wykorzystując prawne luki konkretnego stanu chciał ożenić się ze swoją klaczą.
Ustawowo było to możliwe, bo nie było zabronione.
Jednak sąd stanął na wysokości zadania wnioskując, że ślub nie może się odbyć, bo klacz nie jest pełnoletnia.
Także ten - nie wierz we wszystko, co gada Ziobro :)
-
A w odpowiedzi na pytanie przewodnie: komiksy. Jako takie.
Mając lat naście nie strzeliłoby mi do łba, że będę je czytał po czterdziestce.
A ja mając lat naście wiedziałem już, że "nie wyrosnę" z komiksów.
-
"Guilty pleasure" to chyba jakieś katolickie poczucie winy, czy jak?
Przecież jeśli coś jest przyjemne, to czemu ma być obarczone winą? O ile nikomu nie dzieje się krzywda?
Raczej chyba chodzi o coś innego. Wyobraźmy sobie kogoś, kto słucha muzyki poważnej i na co dzień zachwyca się kantatami Bacha pod dyrekcją Masaaki Suzukiego czy innym tego typu dobrem. Tego samego słuchają też jego znajomi. Ale oto nasz bohater lubi sobie czasami posłuchać disco polo, ponieważ go to bawi. No i przecież nie przyzna się do tego przed znajomymi, bo to jednak coś bardzo wstydliwego z jego perspektywy. Nie ma tu żadnej winy w sensie moralnym. Gulity pleasure jest związane ze wstydem kulturowym czy społecznym. Jak zostało wspomniane dla wielu osób samo czytanie komiksów w wieku 40+ to może być gulity pleasure. A jak ktoś czyta w takim wieku mangi dla nastolatek, to już w ogóle.
-
Tak mi się skojarzyło: niedawno w Hiszpanii z tym zastrzeżeniem, że nikomu nie może dziać się krzywda zalegalizowano zoofilię.
Pleasure czy guilty pleasure?
Dla mnie ani jedno, ani drugie. Żywię nadzieję, że też tylko tak palnąłeś...
-
Nie tyle palnąłem, co zwyczajnie chciałem wiedzieć czy Popiel skoryguje Swoje stwierdzenie o przyjemnościach "bez krzywdy", bo moim zdaniem w obecnych czasach robi się ono zbyt szerokie i dowolne.
I jakkolwiek mam świadomość, że post poleci, to jednak potrzebuję się odnieść: co to wszystko ma wspólnego z Ziobrą? Bo aluzji do niego akurat nie chwytam.
-
O Ziobrze nie ja pisałem, ale zdaje się, że on powiela tego "newsa". Coś w stylu prezentowania porno przez Błaszczaka, niby w kontekście uchodźców :)
-
Generalnie nie mam czegoś takiego jak guilty pleasure, bo skoro coś, tutaj komiksy, daje fun, to czemu miałbym się wstydzić czy ukrywać. To trochę jak z orgazmem 8)
Trochę jako zakazaną i wstydliwą przyjemność traktuję obcowanie z trykotami w dziwnych wydaniach kupę lat do tyłu, niektórymi zinami czy komiksową erotyką (skoro już pojawiły się orgazmy).
-
Dla mnie spora część twórczości Marka Millara to czysty guilty pleasure jak choćby Chrononauci czy Cesarzowa. No i na pewno to co Image/Top Cow itp. serwowało nam w latach 90 jak Witchblade czy Darkness.
-
Typowo komiksowo to nie mam żadnego guilty pleasure.
Inaczej filmowo (i okołokomiksowo): jest serial "Gotham". Jak zaczynałem, że liczyłem że to będzie coś w stylu "The Wire" w Gotham City ::). Szybko się wyleczyłem z tego frajerstwa, po to żeby po kilku odcinkach porzucić oglądanie, bo psychicznie nie dawałem rady ;). A jednak fascynacja postacią Batsa spowodowała, że potem powróciłem i pomimo, że poziom głupoty i absurdów fabularnych serwowanych przez scenarzystów to master level i tak mi się dobrze oglądało ;D.
Może jestem prostym chłopakiem z prowincji, ale prawie popłakałem się ze śmiechu:
Z komiksów prawdziwym guilty pleasure byłoby przeczytanie "Spider-Man: Maximum clonage" od początku do końca. Jak dotąd się na to nie zdobyłem. ;D
-
jakieś ulubione serie lub pozycje, które uważacie za słabe, obciachowe lub obiektywnie kiepskie
Zazwyczaj jak coś lubię, to uważam za dobre, jak nie uważam za dobre, to nie lubię.
Generalnie nie uznaję czegos takiego jak "guilty pleasure" w odniesieniu do komiksów czy filmów, ale mam wrażenie, że pewnym wyjątkiem może tu być polski serial o wiedźminie...
-
Tak mi się skojarzyło: niedawno w Hiszpanii z tym zastrzeżeniem, że nikomu nie może dziać się krzywda zalegalizowano zoofilię.
Pleasure czy guilty pleasure?
To jakieś głupoty powtarzane przez patoprawicę w PL. W Hiszpanii ostatnio stało się coś zupełnie innego, ustanowiono nowe prawa zwierząt, ale niestety odnośnie tylko zwierząt domowych. Zaostrzono też różne przepisy dla ich posiadaczy. I tyle. News, jak o zoofilii to jak ten, że robaki będziemy jeść jak nastanie zmiana władzy :)
Guilty pleasure - oglądanie wiadomości politycznych w PL zamiast czytania głupkowatych komiksów :P
-
Proponuję przeczytać artykuł na ten temat (https://demagog.org.pl/analizy_i_raporty/hiszpania-zalegalizowala-zoofilie-to-fake-news/). Wynika z niego (wbrew konkluzjom w nim zawartych), że zoofilia w Hiszpanii była (czy nadal jest) legalna zarówno przy wcześniejszych przepisach, jak i przy tych nowszych (można spółkować ze zwierzęciem, jeśli nie zostanie mu wyrządzony uraz). Czyli wcale nie zalegalizowano zoofilii w Hiszpanii, ona była legalna i najwidoczniej cały czas będzie.
-
Serią nie do końca spełniającą podane wymogi, ale przychodzącą mi na myśl jest Wilq.
Dość wulgarny, niezbyt wyrafinowany humor, mało ambitny graficznie, ale go lubię.
Niewyrafinowany humor i wulgarność ok, ale w Wilqu pod płaszczykiem tego wszystkiego (a już szczególnie w ostatnich powiedzmy 10 numerach) jest dużo bardzo trafnych obserwacji bieżących trendów, zachowań itd.
-
Niewyrafinowany humor i wulgarność ok, ale w Wilqu pod płaszczykiem tego wszystkiego (a już szczególnie w ostatnich powiedzmy 10 numerach) jest dużo bardzo trafnych obserwacji bieżących trendów, zachowań itd.
Dla mnie WILQ akurat świetnie pasuje jako przykład guilty pleasure. Przynajmniej dla mnie.
Minkiewicze po prostu drą łacha ze wszystkiego bez żadnych hamulców. I często jest to słabe, ale na szczęście rzeczywistość dostarcza materiału i zdarzają się zabawne momenty. I tyle. Tam nie ma żadnego płaszczyka. Twierdzenie, że autorzy mają jakieś przesłanie to imho oszukiwanie samego siebie.
A już te prace dyplomowe, które ludzie na temat Wilqa pisali (można było w sieci kiedyś znaleźć) to naprawdę była komedia, bawiło mnie to nieraz bardziej niż sam Wilq.
-
Dla mnie to są stare tm-semicki. Niektóre ciężko się czyta po latach, ale frajda pozostaje. No i obowiązkowe czytanie arachnopoczty, dziennika wojennego, raportu x itp. ;D
-
I listy! Od tych wszystkich 11 letnich Krzysiow, Michasiow i innych mlodych zapalencow!
-
I listy! Od tych wszystkich 11 letnich Krzysiow, Michasiow i innych mlodych zapalencow!
A widzisz? A jak Ci teraz młody zapaleniec pisze na forum, że chciałby hardcover ze wstążeczką / 1500 stron / za 0,001 zyla od strony to się niecierpliwisz. ;)
A za 30 lat te wpisy na forum to będzie guilty pleasure! :D
Sam pisałem do TM-Semic. Z pytaniem kiedy puszczą zeszyt jak Władca Murów [co za debilny nick] wyjdzie z cementu. To była wielce istotna kwestia dla mnie, wtedy.
W sumie nadal jest. Bo nigdy nie puścili. Bo Marvel nigdy tego nie pokazał. ;D