Podsumowanie września. Wrzesień tradycyjnie dla mnie miesiącem komiksu polskiego. Z braku komiksów polskich mogę użyć komiksów przy których tworzeniu brali udział Polacy. UWAGA JAK ZAWSZE MOGĄ POJAWIĆ SIĘ PEWNE SPOILERY!!!
"Szninkiel" - Jean Van Hamme, Grzegorz Rosiński. No i co by tu napisać o komiksie który znają (prawie) wszyscy i to napisać tak aby nie popaść w banał. Może tym razem bardziej niż na komiksie skupię się na swoich własnych przeżyciach i wrócę do czasu dawno, dawno temu w odległej Galaktyce...w których udało mi się namówić rodziców na zakupienie tego wtedy zdaje się bardzo drogiego komiksu. Pamiętam jak wróciłem do domu i podczas pierwszej lektury z osłupieniem stwierdziłem "przecież tu są GOŁE BABY!!!!" i zaczerwieniony (w lustrze się nie oglądałem, ale przecież musiałem być), natychmiast pobiegłem sprawdzić czy nikt z dorosłych się nie kręci w pobliżu i będę mógł dokładnie przypatrzeć się temu czemu trzeba. W każdym bądź razie od tego czasu, komiks leżał dokładnie schowany pod innymi aby przypadkiem nikt nieupoważniony po niego nie sięgnął, a sama lektura? Cóż zaczytałem go na śmierć, nie mam pojęcia co się stało z resztkami, zaginęły i tyle. Teraz po wielu, wielu latach sięgnąłem w końcu po egmontowe wznowienie zastanawiając się jak czar wspomnień poradzi sobie z rzeczywistością i...to dosyć zabawne, tamten komiks z Orbity czytałem naprawdę bardzo dawno temu, wszelkie reedycje i wznowienia mnie ominęły i okazało się, że pamiętam go doskonale. Pamiętam kadry, pamiętam sporo tekstów w dymkach, może trochę zatarła mi się wizyta w Malearze, ale tak poza tym to byłem nieco w szoku jak bardzo wbiło mi się to w pamięć. I jednocześnie jak w odmienny sposób odbieram to biorąc pod uwagę wiek, doświadczenie i znajomość pewnych kodów kulturowych. Jako dzieciak przyjmowałem Szninkla (nie przechodzi mi przez gardło ta odmiana Szninkiela) jako całkowicie autonomiczną historię, widziałem już wtedy Odyseję Kosmiczną (której kompletnie nie rozumiałem) i zdawałem sobie sprawę, że małpoludy tańczące pod monolitem bardzo przypominają tamten film, tyle że jakoś nie brałem tego do siebie. Dopiero teraz po latach, zorientowałem się jak bardzo ten komiks oparty jest na dziełach kultury należących do całej ludzkości, jak Stary czy Nowy Testament, Władca Pierścieni i Hobbit, mity celtyckie a nawet Diuna (i zapewne wielu innych). Dopiero teraz zorientowałem się, że Szninkle wyraźnie są wzorowani na Żydach a kolacja na plaży to przerysowana "Ostatnia Wieczerza". Czym byłaby jednakże sama opowieść bez rysunków Grzegorza Rosińskiego? Tą samą opowieścią z innymi rysunkami jak mniemam i zapewne nie byłby tak dobry. Nasz rodak był chyba w najwyższej swojej formie w kwestii rysunku i bez problemu nadążał za niezwykle kreatywnym umysłem Van Hamme'a. Projekty postaci w dużej mierze dosyć groteskowe jednocześnie łatwo zapadające w pamięć, scenerie bardzo plastyczne jak zwykle pełne szczegółów, doprawdy fantazja pana Rosińskiego nie zna granic. Powiedziałbym, że to najlepszy pod względem wizualnym komiks jaki widziałem ostatnio, gdyby nie ten poniżej. Nowością (przynajmniej dla mnie) okazało się również to, że komiks jest kolorowy, jestem raczej przeciwnikiem wszelkich zmian w oryginałach i w miarę możliwości staram się trzymać pierwotnych wersji, tym niemniej tym razem ta jakby nie patrzeć wielka zmiana w postaci kolorów nałożonych przez panią Grażynę Kasprzak, przyjęta została przeze mnie dosyć pozytywnie. Żona Zbigniewa Kasprzaka wywiązała się z zadania naprawdę przyzwoicie, jest kolorowo ale jednocześnie w żaden sposób nie pstrokato, nie będę rozsądzał czy to wygląda lepiej czy gorzej, po prostu jest inaczej. W dodatkach mamy kilka szkiców bądź rysunków, głównie roznegliżowanej G'Wel oraz alternatywnych (raczej prototypowych) wersji różnych postaci, które w sumie wyglądają równie ciekawie jak te co wylądowały w ostatecznej wersji. Lektura po takim czasie absolutnie, ale to absolutnie mnie nie rozczarowała. Więcej, uważam że to jeden z tych tytułów, które każdy ale to dosłownie każdy mieniący się nawet nie fanem, ale chociażby przygodnym czytaczem komiksu powinien znać. I nie, nie każdy musi się zachwycić, nawet nie każdemu musi się podobać, ale każdy powinien znać chociażby jak Potop czy Pana Tadeusza. Czy komiks się zestarzał? Też mi się nie wydaje, owszem może i nie robi dzisiaj takiego wrażenia jak dawno temu, ale to dalej świetnie rozpisana paralelna opowieść o prostaczku, który zupełnym przypadkiem (?) otrzymał wiekopomną misję. Monumentalne fantasy z pewnymi elementami s-f niepozbawione elementów humoru i dające pewne pola do interpretacji, po tych ponad 30 latach to dalej wielki, wielki komiks. Ocena 9/10.
"Zemsta Hrabiego Skarbka" - Yves Sente, Grzegorz Rosiński. Ominęła, mnie przyjemność czytania tego komiksu wcześniej z racji tego, że jak był wydawany właściwie tych komiksów już od dawna nie czytałem. Później kompletując serię Mistrzów Komiksu, coś non-stop stawało mi na przeszkodzie aby dokupić akurat tę pozycję, a to jakiś inny ciężej spotykany komiks był w dobrej cenie, a to nie było tomu pierwszego akurat, a to drugiego a później jak były obydwa to w jakichś nienormalnych cenach, a to się pojawiły w dobrej i nie zdążyłem zakupić bo odrazu zniknęły i tak kupowałem to ileś tam lat bez skutku do momentu kiedy Egmont wydał w końcu wznowienie i w sumie dobrze się stało, bo dostałem nieco rozszerzone wydanie. Zacznijmy od tym razem od rysunków czy raczej malunków. Hrabia Skarbek jest pierwszym komiksem który Rosiński stworzył nakładając bezpośrednio farby i pomijając etap szkicowania/rysowania/nakładania tuszu (czy jak tam się on zwie, proszę się nie śmiać jestem kompletnym amatorem w tej dziedzinie). No co by tu więcej dodać? Wygląda to fantastycznie, odchodzi nieco od realizmu do którego przyzwyczaił nas autor (aczkolwiek niektóre kadry wyglądają żywcem jakby wyjęte z Thorgala), ale idealnie pasuje do tematu opowieści, która kręci się m.in. wokół malarstwa. Uwagę zwracają urzekające kolory, ponuro ciemne w przypadku miasta nocą, oślepiająco barwne w przypadku lasu tropikalnego (to nie tropiki co prawda, ale wiadomo o co chodzi), czy płomieniste w przypadku włosów i ust Magdaleny. A jak z samą opowieścią? Powiem szczerze że sam początek nieco mnie podrażnił, niejaki Hrabia Skarbek przyjeżdża do XIX wiecznego Paryża, wyposażony w ilość pieniędzy no i oczywiście sam tytuł szlachecki otwierające przed nim drzwi na wszystkie salony i wykazuje dosyć żywe zainteresowanie Louisem Paulusem nieżyjącym już malarzem - niezwykłym talentem, za którego obrazy ceny idą w górę z dnia na dzień. Denerwowało mnie przede wszystkim dosyć szybkie odkrycie kart, zadziwiające podobieństwo do "Hrabiego Monte Christo" czy nieco zbytnie rozdęcie postaci samego Hrabiego, który a to okazuje się przyszywanym bratem Fryderyka Szopena a to rozpoczyna Powstanie Styczniowe itp. W każdym razie w miarę lektury większość moich zarzutów topniała jak bałwany w marcu. Sente tylko zwodził, że na początku zostało wszystko odkryte, podchodząca pod plagiat Monte Christo linia fabularna, trwa tylko do pewnego momentu a zresztą otrzymuje ona pewne wyjaśnienie a nasz największy kompozytor spełni w historii pewną funkcję. Całość zwieńczy kilka fabularnych twistów, wyrzucanych pod koniec z prędkością karabinu maszynowego, przy których zacząłem się zastanawiać czy autor aby nie przesadził. Po przeczytaniu ostatniej strony, stwierdziłem jednak że nie, historia nieco poplątana, ale spina się całkiem ładną klamrą. Mamy więc całkiem interesującą opowieść, która zaprowadzi nas w dosyć niespodziewane rejony, oraz wspaniałe malunki. Co oprócz tego? W tym wydaniu pomiędzy stronice komiksu zostały dodane prościutkie szkice ze scenami, które miały się pierwotnie w nim znaleźć ale ostatecznie Rosiński wycofał się z pomysłu ich dodania. Nie wnikam z jakich powodów, sceny są stricte pornograficzne i trochę szkoda, że jednak nie znalazły się w ostatecznie namalowanej wersji. W przedmowie przytoczono słowa Sente iż postarał się aby fabuła, nie wyglądała jakby posiadała jakiekolwiek braki, ale szczerze mówiąc jak na mój gust nie we wszystkich przypadkach do końca mu to wyszło. A tak już naprawdę na koniec oglądając ten album i wcześniej Szninkla jeden z najlepszych rysowników pochodzących z naszego kraju, to fantastyczny rysownik/malarz erotyczny. Jego akty robią naprawdę spore wrażenie, zmysłowość kobiecego ciała dosłownie wylewa się z tych stron i naprawdę ich autor nie ma się czego wstydzić przy takich tuzach jak Manara czy Crepax. Aż szkoda że pan Grzegorz, który wyraźnie nie tylko lubi ale i umie "w tę grę" tak nieczęsto zahaczał o ten temat, chociaż kto wie co kryją jeszcze kufry w jego domu? Może kiedyś jakiś artbook w tym temacie? Podsumowując przygodowa powieść płaszcza i szpady połączona z dramatem sądowym oraz nienachalnymi lekcjami historii, opowiadająca o miłości, nienawiści, zemście, chciwości, pożądaniu i o sztuce. Czyli prawie o wszystkim. Ocena 8/10.
"Kajko i Kokosz - Złoty Puchar" - Janusz Christa. No i znowu problem co by tu napisać o komiksie który znają (prawie)wszyscy? Ciężka sprawa, to może tak. Kajko i Kokosz to kolejny z komiksów, przeczytanych przeze mnie w zeszłym miesiącu a wcześniej czytanych bardzo, bardzo dawno temu. I szczerze mówiąc, chyba najsłabiej przez mnie zapamiętanych o ile niektóre kadry pamiętałem doskonale wraz z tekstami, które znajdowały się w dymkach tak całość pamiętałem dosyć mglisto, mniej więcej to, że Mirmiłowi skradziono ukochany Złoty Puchar po ojcu i jego dzielni wojowie będą musieli go odzyskać z rąk "przerażającej" kompanii Czarnych Trójkątów a jednocześnie zdemaskować podstępne knowania podłego Szambelana. Rysunki Christy jakie są, każdy widzi więc o oczywistościach nie będę pisał, zresztą i tak bym nie wiedział co mam napisać. Podobały mi się za dzieciaka, a teraz z perspektywy dorosłego człowieka, doceniam je chyba jeszcze bardziej. Co w takim razie z fabułą? A tu powiem szczerze trochę się zdziwiłem o ile komiks skierowany jest do młodszego czytelnika to historia w żaden sposób nie jest infantylna. Powiem więcej jest na tyle ciekawie rozpisana i dotyczy interesujących w sumie spraw, że i starszy czytelnik nie powinien się przy niej znudzić. Między strony dodatkowo zostało wplecionych kilka żartów, które zrozumieją raczej tylko pełnoletni. To całkiem trudna sztuka stworzyć coś jednocześnie dla dziecka i dla dorosłego, opanowali tę umiejętność w Pixarze, opanował ją Lewis Caroll i jak widać miał ją także Janusz Christa. Uwagę zwraca fakt, że w komiksie mamy Mirmiłowo jeszcze w fazie "beta", jest babka Zielacha, która w przyszłości odmłodnieje i zostanie Ciotką Jagą, kilkoro mieszkańców grodu wygląda inaczej lub pełni nieco inne funkcje, Kompania Czarnych Trójkątów dopiero zostanie zastąpiona przez Zbójcerzy. Momentami nieco drażniło przeskakiwanie ze sceny w scenę, ale później autor trochę opanował swoje pióro i uporządkował fabułę. Na koniec nurtujące chyba sporo osób pytanie? Czy Kajko i Kokosz są podróbką Asterixa, cóż po lekturze mam wrażenie, że faktycznie tych inspiracji trochę było
Nie będę przedłużać, super wygląda i czyta się bardzo dobrze, w moim przypadku nadspodziewanie dobrze, legendarny komiks z dawnych lat naprawdę dobrze poradził sobie w zderzeniu z czytelnikiem w średnim wieku w roku 2021. Ocena 8/10.
"Tytus, Romek i A'Tomek tomy 1-4" - Papcio Chmiel. No i następny komiks czytany przeze mnie dawno temu, chociaż nie aż tak dawno jak w/w KiK i również w przeciwieństwie do tegoże dosyć dobrze przeze mnie pamiętany. W końcu po kilku latach usychania bezczynnie na liście zakupowej postanowiłem nabyć te zeszyciki wydawane przez Pruszyńskiego i sprzedawane po kioskach a po zwrotach umieszczone w pudełku zbiorczym zawierającym pierwsze 25 ksiąg i będące do kupienia za pół ceny. Tak czy inaczej znowu problem z pisaniem o rzeczach oczywistych, które większość zainteresowanych doskonale zna. No to może tak po wielu latach przerwy w lekturze, osobiście uważam że to kolejny komiks, który się obronił. Dalej, bawiło, dalej potrafiło zadziwić dosyć szalonymi pomysłami Papcia i zdolnością przeskakiwania z tematu na temat. Pytanie czy będzie broniło się w przypadku absolutnie świeżego czytelnika? Tu już może być różnie o ile sporo przygód jest dosyć uniwersalnych to jednak część akcji jest mocno osadzona w czasach głębokiego PRL-u i sporo rzeczy dla osoby choćby pobieżnie niezaznajomionej z realiami może być nieczytelna lub wręcz niewidoczna. Wady? Pierwsze zeszyty są jednak trochę bardziej dla dzieci, w dalszych tomach Papcio pójdzie bardziej w stronę absurdu łatwiejszego do strawienia dla dorosłego czytelnika. Do tego ciężko ukryć że większość tych czterech tomów to raczej kilkanaście powiązanych ze sobą tematycznie skeczy niż jakaś konkretna historia. Zalet? Cała kupa to Tytus w końcu. Rysunki? No i znowu oczywista, oczywistość przecież autor to Papcio, owszem widać pewną siermiężność w tym wszystkim, ale będę szczery te pierwsze najprościej narysowane tomy zawsze w/g mnie najfajniej wyglądały a sam Tytus miał na nich najpocieszniejszą mordkę a i czasami potrafiło to to zadziwić jak prostymi efektami Chmiel potrafił osiągnąć swój cel (np. coś co wygląda jak połączenie ekranu Tetrisa i krzyżówki - blok mieszkalny i rzeczywiście przecież w tamtych czasach tak właśnie wyglądała nowoczesna architektura, kilka kresek a wiadomo o co chodzi). Słówko o samym wydaniu. Zeszyty są wzorowane jakoby na oryginalnych, podobno to nie do końca prawda bo jeden z forumowiczów (sorry nie pamiętam kto) zwracał uwagę na pozmieniane miejscami teksty. Oznacza to ni mniej ni więcej że przynajmniej w pierwszych tomach będziemy oglądali na przemian strony kolorowe i czarno-białe pamiętam że były to głosy że jest to bezsensowny ruch. Mi tam pasuje tak czytałem kiedyś te komiksy i tak je pamiętam do dzisiaj i mi to nie przeszkadza, więcej te czarno-białe strony są o tyle lepsze że lepiej na nich widać rysunki, aby kolorowe wyglądały dobrze i całkowicie przejrzyście trzeba by je było pokolorować całkowicie od nowa chyba. W pierwszym zeszycie poznałem też inny początek serii, ja znałem ten z rozlaną plamą tuszu już w poprawionym którymś tam wydaniu (ten początek jest zamieszczony na końcu jako "dodatek"). Co jeszcze zwróciło moją uwagę? W pierwszym tomie jest podany tytuł "Tytus Harcerzem" w kolejnych tylko numerki, szkoda wiem, że te tytuły były raczej nieoficjalne ale wolałbym aby były podane. Co więcej trzeba dodać? Nic tylko czytać "bawiąc uczy, uczy bawiąc" ciągle aktualne. Nie będę ukrywał, że o ile pierwsze dwa tomy zawsze lubiłem to Tytus Kosmonautą jakoś nie bardzo a i Tytus Żołnierzem nigdy nie należał do moich ulubionych, także czekam na dalsze swoje ulubione tomy, trochę bardziej odjechane, trochę bardziej zaskakujące, trochę bardziej dla dorosłych. Póki co ocena 7+/10.
"Niezwyciężony" - Rafał Mikołajczyk. Ceniony, chwalony, mi jako miłośnikowi s-f (raczej niegdyś, teraz już tylko sympatykowi) nie wypadałoby chyba ominąć jakby nie patrzeć dużego wydarzenia na naszym rynku, czyli wydania komiksu stworzonego przez rodaka na podstawie powieści naszego chyba najbardziej znanego za granicą pisarza (może z wyjątkiem Josepha Conrada). Co dosyć znamienne o ile mistrza Lema czytałem sporo, to nie było to wszystko i właśnie "Niezwyciężony" jest jednym z tytułów, które znałem akurat tylko z tytułu, więc podszedłem do tego tomiszcza bez zbędnych uprzedzeń i z czystym umysłem. Tak więc zaczynamy od obrazu majestatycznie płynącego przez przestrzeń kosmiczną potężnego kosmicznego krążownika ochrzczonego nazwą "Niezwyciężony" to duma (aczkolwiek drugiej klasy) ludzkiej rasy i jej floty kosmicznej, pędząca na planetę Regis III, w poszukiwaniu bliźniaczej jednostki "Kondor" z którą urwał się kontakt. Po lądowaniu na pustynnej planecie w której dosyć prymitywne życie znajduje się jedynie w oceanach i dosyć krótkich poszukiwaniach, natrafiają na coś wyglądającego na wymarłe miasto obcych a później na samego Kondora i ciała zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach członków jego załogi. Pytania zaczynają się mnożyć, a członkom ekipy ratunkowej przytrafiać niewyjaśnione wypadki, dosyć szybko okaże się, że całej ekspedycji grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Co do samej historii mam pewne zastrzeżenia, raz na okładce i we wszelkich czytanych przeze mnie wcześniej recenzjach obiecywane są jakieś głębokie wizje stosunków międzyludzkich a wewnątrz powiem szczerze nie bardzo to zauważyłem, brakuje mi trochę jakichś głębszych tarć czy zwykłych sporów koncepcyjnych pomiędzy członkami załogi, może się mylę, ale nie chce mi się wierzyć, że u Lema tego nie było, tutaj autor (komiksu oczywiście) chyba mocniej skupił się na wątkach "przygodowych", większość fragmentów dotyczących ludzkiej natury zostanie zasuflowana poprzez przeżycia wewnętrzne głównego bohatera. Drugi zarzut, to już nie do scenarzysty, ale raczej do autora, Lemowi chyba w momencie pisania tej powieści nieco bardziej wjechało fiction niż science, rozwiązanie zagadki Regis III o ile pod względem atrakcyjności fabularnej czy filozoficznej jest bez zarzutu (no może takim, że stanowi mutację Solaris więc mamy trochę powtórkę z rozrywki) to pod względem czysto technicznym, przynajmniej z punktu widzenia nauki nam znanej jest w/g mnie trochę bez sensu, aczkolwiek wiadomo wszystko da się wytłumaczyć frazą "space a final frontier...". Co dosyć paradoksalne, spora część komiksu jest dosyć niemrawa a naprawdę ciekawie zaczyna się robić po odkryciu tajemnicy. Rysunki. Cóż jest conajmniej dobrze, czasami bardzo dobrze, a od czasu do czasu lepiej niż bardzo dobrze, ale i tu mam pewne zastrzeżenia. Dotyczą, one wizerunków postaci a głównie twarzy, jak dla mnie są one narysowane dosyć średnio, grubą i siermiężną kreską nieco schematycznie, owszem czasami udaje się odwzorować na nich całkiem udanie targające nimi emocje, czasami stojąc w cieniu potrafią robić wrażenie, ale częściej wyglądają po prostu tak sobie, jak coś narysowanego w którymś z tych pół-amatorskich komiksów z "Relaxu". Dodając do tego fakt iż spora część akcji dzieje się w półmroku wychodzi na to, że mamy problem z rozpoznaniem postaci które najczęściej ogranicza się do a ten ma brodę, ten ma wąsy, ten ma okulary a ten jest łysy. W którymś momencie autor pokusił się o zbliżenie kilku twarzy wraz z promocją ich nazwisk, niestety mało wdzięcznie to wypada dobór kilku postaci wydaje się dosyć losowy a niektórzy z nich nie pełnią chyba żadnej funkcji w utworze. Na sam koniec dostaniemy tabelkę z narysowanymi wszystkimi bohaterami, tyle że raz to jest na końcu i zobaczyłem to w momencie gdy już nie było mi to potrzebne, dwa większość z tych postaci wymawia jedno-dwa zadania a niektórzy chyba wcale żadnego. Nieco średniawo wyglądają też onomatopeje. Za to cała reszta jest naprawdę wysokiej klasy i stanowi właściwie z wyjątkiem samej fabuły najmocniejszy punkt samego komiksu. Mikołajczyk co jest dosyć niezwykłe w naszym kraju, który ma wspaniałą historię robienia wszystkiego na hurraaaa, najpierw odwalił kawał roboty koncepcyjnej. Jasne nie wszystko wyszło doskonale, nie wszystko bangla w przestrzeni literackiej, nie wszystko wygląda pięknie w sferze plastycznej, ale w tym miejscu należy wziąć poprawkę na wydaje się niezbyt wielkie doświadczenie artysty w tym medium. Natomiast całość po prostu widać, że jest gruntownie przemyślana i jest to zrobione porządnie. Styl graficzny jest naprawdę spójny, autor nawiązał do "staro-szkolności" powieści Lema, technologia sprawie wrażenie jednocześnie nowoczesnej i momentami wyrwanej z poprzedniej epoki (przekładnie zębate, taśmy perforowane, niebieskie monitory - skojarzenia z Alienem mile widziane), aby nie wybijać z klimatu kolory zostały nałożone w/g klucza, to jest wnętrze statku - czarno-szaro-niebieskie, powierzchnia planety czarno-czerwono-pomarańczowa innych kolorów praktycznie nie uświadczymy. O ile jak wcześniej wspomniałem o ile twarze są dosyć schematyczne, to już projekty wszelkich urządzeń są dosyć szczegółowe i co też ważne atrakcyjne wizualnie, pasuje to w sam raz do historii skupiającej się jakby nie patrzeć na technologii. Spore wrażenie robią też niektóre scenerie czy też pejzaże na zewnątrz statku. Wspominałem już, że autor dosyć mocno zdaje się wzorował na Mike'u Mignoli? Zdaje się, że nie, no to wspomnę niektóre kadry wyglądają jakby żywcem przeniesione z Hellboya, ta zabawa światłocieniem i kontrastami, rozlane plamy czerni są dosyć łatwo rozpoznawalne, ogólnie świat komiksu nie jest autorowi raczej nieznany, chociażby sceny walki powietrznej wyglądają momentami jakby żywcem skopiowane z "Wiecznej Wojny". Czy to źle? Absolutnie nie, jak już zżynać to od najlepszych (było wcześniej o Alienie w kwestii urządzeń, ale nawiązań graficznych do tego filmu jest sporo więcej, zresztą nic dziwnego sam tekst klimatem przypomina ten film, lub raczej na odwrót). Album został wydane przez nieznane mi wydawnictwo Booka, które jak sprawdziłem ma na swoim koncie tylko ten komiks i kalendarz z nim związany, toteż wcale bym się nie zdziwił jakby należało do samego autora, w każdym razie debiut wypadł naprawdę przyzwoicie. Grube tomiszcze dosyć sporego formatu wyglądające dosyć solidnie, papier offsetowy, który z jednej strony nieco "pije" czerń której jest tam naprawdę dużo, z drugiej daje ten nieco przykurzony, niedzisiejszy klimat. W dodatkach kilka szkiców plus projekty okładek, ogólnie całość na plus. Acha połasiłem się na edycję limitowaną, okładka jest fajna, ale teraz żałuję bo regularna jest fajniejsza, w sumie obydwie przedstawiają zdaje się to samo, tyle że ta druga jest jakaś taka dobitniejsza i nieco bardziej cieszy oko. Cóż na koniec, podobało mi się może i nie wprawiło w jakiś ekstatyczny zachwyt, może nie ma to szans dostać od mnie medalu z kartofla dla komiksu roku, ale jest naprawdę dobrze. Dostajemy dosyć mroczną powieść s-f z solidnie rozbudowanymi elementami grozy i jednocześnie w stylu Stanisława Lema głęboko humanistyczny moralitet, podparty może i nie w 100% udaną ale naprawdę charakterystyczną i interesującą szatą graficzną. Fani science fiction, którzy jeszcze nie kupili to natychmiast do sklepu marsz (o ile da się to wogóle kupić), bo przecież wbrew pozorom klasycznej fantastyki naukowej w komiksie na naszym rynku nie jest specjalnie dużo. Natomiast nie-fanów też w sumie zachęcam a nuż się spodoba? To lepsze niż 80% Marvela, którego przeczytacie w tym roku. Ocena 7+/10.
"Pogańskie Żądze" - autorzy różni. Po pierwszym słabiutkim tomie Polish Porno Graphics oraz żenująco tragicznej "Istocie" miałem już na stałe zerwać swoje kontakty z polskim komiksem erotycznym, ale jakoś tak w sumie do zakupu tego zachęciły mnie temat całego albumu (mitologia wczesnego średniowiecza) i przyzwoite przykładowe plansze umieszczone w internecie. No i w sumie dobrze się stało, że się zdecydowałem. Cały tom to zbiór raczej krótkich nowelek, których tematem przewodnim są mitologia (okazało się, że nie tylko nordycka ale i dajmy na to celtycka) połączona z erotyką (raczej pornografią), niektóre historie są mutacjami tych znanych już czytelnikowi z innych źródeł, niektóre są całkowicie autorskimi historiami. Za pierwsze opowiadanie odpowiada Rafał Sadowski historia bogini Freyi jest na dobrą sprawę najprostsza w konstrukcji, chociaż zaopatrzona w ciekawe acz nie nazbyt oryginalne obserwacje społeczne, autorką rysunków jest lubiana przeze mnie Anna Helena Szymborska (trochę to pretensjonalne), która tym razem minimalnie mnie zawiodła, raz wiem że potrafi narysować lepsze obrazki, dwa natłok kadrów jest trochę zbyt duży przez co niektóre strony bywają średnio czytelne. Pozostałe cztery nowele napisał Paweł Kicman z jednej strony w teorii dobrze jak w takich antologiach pojawiają się różni autorzy z drugiej strony scenarzysta postarał się aby wszystkie rozdziały były w raczej odmiennych stylach napisane więc pod tym względem wszystko w porządku. Najbardziej przypadł mi do gustu napisany w formie typowego krótkiego mitu "Miód Skaldów" narysowany przez Marcina Golinowskiego w takiej kojarzącej się z latami 90-tymi, Produktem i Aurorą nieco topornej stylistyce, oraz nieco szekspirowskie "Aine i Lethderg" w dosyć wyróżniającym się sztucznie komputerowym stylu stworzony przez Karolinę Klein. Do tego dostaniemy całkiem niezły kojarzący się z legendami o Królu Arturze "Airem, Achtan i Midir" w którym rysunki Tomasza Piorunowskiego zabiorą nas w jeszcze głębsze lata 90-te niż te z Miodu Skaldów oraz w/g mnie najsłabsze chociaż ciągle czytelne "Szarka i Ctirad" z rysunkami Justyny Bień mającymi w zamierzeniu jak na mój gust kojarzyć się z Milo Manarą ale wypadające raczej blado i że się tak wyrażę niezbyt wyraziście. Ogólnie moje wrażenia po przeczytaniu całego tomu są dosyć pozytywne i było to lepsze niż się spodziewałem, rysunkowo jest całkiem nieźle, fabułki mają w sumie potencjał, aż szkoda że całość nie dostała nieco więcej stron aby zwiększyć stosunek stron "gadanych" do tych z kobietami pompowanymi we wszystkie możliwe otwory ciała (w dzisiejszych czasach to w sumie dobrze, że nie dostaliśmy jakichś parytetów). Miłośnicy malowanej erotyki/pornografii spokojnie mogą chyba wrzucić to do koszyka, a miłośników średniowieczno-magicznych klimatów ostrożnie zachęcam 6+/10.
"Wiedźmin tom 5 - Zatarte Wspomnienia" - Bartosz Sztybor, Amad Mir. Tytuł doskonale pasuje do tego tomu, to czego potrzebowałem to zatarcie wspomnień po tomie poprzednim i poniekąd temu komiksowi to się udało. Tym razem dla odmiany może zacznę od wad. Pierwsze i najważniejsze, Geralt zachowuje się dosyć dziwnie, bije lub zabija jakichś przypadkowych ludzi często nie mając na dobrą sprawę rozsądnych powodów, ja wiem, że nazywano go "Rzeźnikiem z Blaviken" ale postępując w ten sposób co w tej historii, zawisłby w pierwszym lepszym mieście, które miałoby sędziego i wystarczającą ilość straży aby go schwytać, na dodatek daje się obijać jakimś leszczom (albo podejść w wysokiej trawie straży wiejskiej HA HA HA). Dwa sama fabuła jest prowadzona cokolwiek chaotycznie, do czynienia będziemy mieli z mieszaniem w chronologii połączonym z halucynacjo-wizjami oraz z listami z przeszłości co z racji średnio szczegółowych rysunków sprawia że historia momentami robi się niezbyt czytelna. Rysunki Mira są dla mnie po prostu na nie. Ilustracje mało rozbudowane, nieporadne, z dziwnymi, często powykrzywianymi, pozbawionymi szczegółów twarzami - co dziwne nie u wszystkich postaci, niektórzy bohaterowie wyglądają całkiem nieźle pod względem realizmu (niestety nie należy do nich Geralt) a niektórzy jak z kiepskiej kreskówki. Dosyć słabo wypadają też dynamiczne sceny, Mir wyraźnie stara się wzorować na Mike'u Mignoli, ale wychodzi mu to w najlepszym wypadku tak sobie. Nie są jednak to rysunki kompletnie pozbawione zalet, dosyć dobrze wykonał swoją pracę kolorysta Hamidreza Sheykh jego raczej ponurawo-mroczna paleta barw pasuje do stylu opowieści, do tego dochodzą całkiem niezłe tła, a niektóre kadry bywają całkiem ładne, w miarę czytania idzie się przyzwyczaić, ale strona graficzna z pewnością nie jest mocną stroną tego tomu. A jakie one są? Cóż sama historia trzeba przyznać jest wciągająca, zwroty akcji są w miarę sensowne i do końca nie możemy być pewnie któż to jest głównym badassem, autor wyraźnie stara się wzorować na Sapkowskim i może i nie jest to najbardziej oryginalne dzieło (na dobrą sprawę fabuła wygląda jak połączenie pewnych dwóch opowiadań) wychodzi mu to całkiem nieźle. Jeszcze bardziej melancholijny i posępny niż zwykle Geralt (brakuje tutaj nieco jego cyniczno-złośliwego humoru) kontra zły i brutalny świat w którym jest coraz mniej miejsca dla wiedźminów a latarni rozświetlających ciemności niezbyt wiele. Do tego garść obserwacji na temat ogólnej ludzkiej kondycji plus dywagacje na temat wyboru mniejszego zła, jak na markę dosyć klasycznie, ale jednocześnie jak na te ledwie ponad 100 stron, treści trochę się znajdzie. Ogólnie tom piąty przygód ulubionego przez Polaków zabójcy potworów, sprawił na mnie dosyć dobre wrażenie. Napewno lepszy niż tom poprzedni, Sztybor uderza we właściwe struny, a jak się zorientuje że Geralt nie ucina rąk bo ktoś się na niego krzywo spojrzał, dopisze jakieś sensowne motywacje niektórym postaciom z drugiego planu i bardziej weźmie w karby fabułę to myślę, że będzie tylko lepiej. Ocena 6+/10.
"Bogowie z Gwiazdozbioru Aquariusa" - Zbigniew Kasprzak i inni. Zbiorcze wydanie polskich komiksów kręcących się tematycznie wokół szeroko pojętej fantastyki narysowanych przez pana Zbigniewa Kasprzaka w Zachodniej Europie znanego pod pseudonimem Kas. Z góry zaznaczam, że nie odmawiam panu Zbigniewowi talentu, ale też i jego wielkim fanem nigdy nie byłem dla mnie zawsze był "tym facetem co to podrabiał Rosińskiego w Yansie", większości komiksów w tym zbiorczym albumie nie czytałem toteż i sentyment niewielki. Na pierwszy ogień idzie opowiadanie tytułowe, wydane ongiś w dwóch zeszytach o ile dobrze pamiętam dosyć zawzięcie przeze mnie czytanych, porusza bardzo modny w tamtych czasach temat "starożytnych astronautów", w czytaniu sprawdza się nienajgorzej chociaż z racji niewielkiej objętości ciężko tu mówić o jakiejś nadzwyczajnie wciągającej historii, zawiera trochę głupotek (plemię żyjące z napadów na kupców. Jakich kupców jak tam wszyscy mieszkają w namiotach ze skóry mamuta?) i trochę nawiązań do rzeczywistej bądź legendarnej historii ludzkości. Szczerze mówiąc na tym polu, zdecydowanie lepiej sprawdza się Polchowa "Ekspedycja". Co warto zaznaczyć wydrukowane zostało to, to nie na podstawie oryginalnych materiałów gdyż te zaginęły, ale na podstawie fizycznie istniejących komiksów jak zaznacza we wstępniaku wydawca i cierpi na tę samą przypadłość co "Spectacular Spider-Man" od Mucha Comics czyli niektóre strony są mocno niewyraźne, pierwszy zeszyt jest w porządku w drugim część plansz nie wygląda zbyt dobrze. Dalej dostaniemy krótką raczej anegdotyczną historyjkę "Regenerit", która zwraca uwagę nienajgorszymi czarno-białymi rysunkami a treść przypomina raczej jakieś gazetowe paski komiksowe z okresu II WŚ czyli raczej "tak se", jak nie gorzej. Kolejne dwa komiksy to "Gość z Kosmosu" oraz jego kontynuacja "Zbuntowana", obydwa gdzieś tam widziałem bo okładki napewno znam, ale nie czytałem. Akcja ich dzieje się pod koniec XXI wieku, w którym na świecie zapanowały w końcu internacjonalistyczny pokój (no przecież), do Oceanu Spokojnego wpada tajemniczy obiekt podejrzewany o bycie wytworem pozaziemskiej cywilizacji i specjalna ekipa badawcza podejmuje zadanie jego wydobycia. Abstrahując od faktu, że to dziełko porażająco "przegadane" i właściwie niewiele się w nim dzieje, to jest w sumie całkiem interesujące a wizja przyszłości wydaje się w miarę sensowna, wydaje mi się to dobrym materiałem na klasyczną powieść s-f. Kolejnym komiksem będzie czarno-biały "Człowiek bez twarzy", najbardziej awangardowy i chyba najodważniejszy z przysłowiowym jajem i kopytem a czasem i pewną dozą sprośności, humorystycznie nawiązujący do problemów teraźniejszości (tamtej i w sumie po części tej teraz), wadą chaos pojawiający się w fabule (momentami miałem wrażenie, że wyrywano co którąś kartkę a zakończenie było dla mnie cokolwiek enigmatyczne). Kolejną porcją, twórczości Kasa będą dwa komiksy z serii Hipotezy tyczące się Zagłady Atlantydy z których jeden dawno temu czytałem, obydwa równie "przegadane" co i "Gość z Kosmosu", niestety nie tak dobre, chociaż z pewnością nadające się do przeczytania. Na zakończenie całkiem interesujące króciutkie czarno-białe opowiadanko "Eksponat AX" o przygodzie jaka spotkała grupę międzygwiezdnych badaczy. Podsumowując, rysunki Kasprzaka, dobre momentami nawet nieco lepiej, ale też nie powiedziałbym żeby były zachwycające, razi trochę ta gruba krecha, momentami przeładowane kadry robią się nieczytelne, czarno-białe komiksy w tym zbiorczym albumie wyglądają szczerze mówiąc o wiele lepiej, o wiele cieńsze kontury, elegancko nałożony tusz zamiast różnej jakości kolorów "robią robotę", że się tak wyrażę. Czy mogę z czystym sumieniem polecić "Bogów..."? Szczerze mówiąc nie bardzo, raczej tylko sympatyków oryginałów, fanów retro-komiksu, ludzi zainteresowanych historią tego medium w Polsce ewentualnie czytelnikom chcącym się zapoznać z rysunkami Zbigniewa Kasprzaka (mimo wad naprawdę niezłymi). Całość trąci myszką (z wyjątkiem może "Człowieka bez Twarzy"), czuć średnie (czasami prawie lub wogóle żadne) doświadczenie autorów w pisaniu komiksów a scenariusze opierają się w dużej mierze na tych przysłowiowych "gadających głowach". Album nr. 2000 nie jest zły, ale szczerze mówiąc lepiej bawiłem się przy Relaxach i Domanie. W dodatkach kilka fajnych grafik plus dwa niezłe teksty Adama Ruska. Ocena 6/10.
"Za późno by przebaczyć/Rad Erwank" - Łukasz Kowalczuk, Michael Tanner, Jack Teagle. Dwie historyjki z gatunku, nie pamiętam jak on się nazywa ale mam dziwne skojarzenia że miał on -punk w nazwie. tak czy inaczej niszowo-zinowy komiks raczej tylko dla wielbicieli klimatu, będący jak zdaje się większość rzeczy w których pan Kowalczuk maczał palce pastiszem kultury lat 80-tych. Pierwsza historia, to dosyć koślawa wersja Amerykańskiego Ninja, który sam w sobie był koślawą wersją filmów z gatunku Wuxia, które same w sobie również są koślawe (trochę się zapętliłem), czyli grupka komandosów lekko zalatująca GI Joe połączonych z Drużyną A (najzupełniej generyczny wąsaty twardziel, azjatycki mistrz kung-fu, umięśniona babeczka z kretyńską fryzurą będąca strzelcem wyborowym oraz robot) zostaje wysłana na wyspę ninja, którzy porwali kochankę prezydenta USA. Sama powiastka jest dosyć fajna, natomiast zdecydowanie cierpi na zbyt małą ilość stron, akcja kręci się zdecydowanie zbyt szybko a ilość scen gore zdecydowanie niewystarczająca, nie wiem może też być to po części wina niespecjalnie dobrze dostosowanego przez autora do fizycznej objętości scenariusza. Zdecydowanie lepiej moim zdaniem wypada druga historia Rad Erwank, w którym Kowalczuk tym razem robi za scenarzystę. Komiks pomimo identycznie niewielkiej objętości sprawia wrażenie bardziej przemyślanego i bardziej kompletnego. Stanowi on przy tym, identycznie jak poprzednik parodię znanych kinowo-literackich motywów z dawniejszych czasów. Czyli w skrócie, na pokojowo nastawioną planetę napada banda kosmicznych zbirów, bezbronne ufoludki wysyłają po pomoc do swojego dawnego herosa Rada, który wcześniej nieraz ich z podobnych opałów ratował, tymczasem okazuje się, że dawny bohater stoczył się do pozycji zapijaczonego menela. Znaczy się, będzie musiał wziąć się w garść, wrócić do formy poprzez ciężkie ćwiczenia i zrobić to co bohaterowie mają w zwyczaju robić w takich sytuacjach. Wspomniałem już, że ta historia jest lepsza niż ta pierwsza? To dobrze zrobiłem, przede wszystkim raz posiada jakąś fabułę, dwa w nieco inteligentniejszy sposób bawi się konwencją od bohatera-do zera-i na powrót do bohatera, trzy potrafi na swój wulgarny sposób być naprawdę zabawna. Obydwie nowelki są dobrze narysowane i tyle. Czy mogę polecić komiks? Ciężko powiedzieć, czyta się fajnie, zwłaszcza drugą część, natomiast jest to ponad 30 złotych za kilkanaście minut "funu", więc czy warto? Raczej tylko dla fanów takich undergroundowych produkcji. Ja jestem w o tyle dobrej sytuacji, że kupiłem komiks za kilka złotych w jednym z allegrowych antykwariatów szukając czegoś do dopchania dla darmowej wysyłki. Aha dla mnie ten cieniutki (fizycznie) albumik ma jeszcze jedną zaletę, dzięki niemu dowiedziałem się, że istnieje zbiorcze wydanie Vreckless Vrestlers, które wylądowało na mojej liście zakupowej. Ocena 6/10.