A przy okazji co chwile wywołuje banana na twarzy.
Dla mnie Spust to jedyny komiks którego sprzedaży żałowałem, przed wysyłką przeczytałem go drugi raz i totalnie do mnie trafił, i co prędzej poszukałem innych rzeczy Matta. Facet był strasznym leniem i minimalistą, praktycznie cały jego dorobek to raptem 14 numerów Peepshow, zebranych w kilku albumach, od dawna nie wznawianych (Francuzi wydali nie tak dawno całość w grubym tomie, oby D&Q się ogarnęło i zrobiło podobnie). Oj, Joe Matt, biedny gnojku.
To prawda.
"Spust" jest w gruncie rzeczy tragikomiczny. Jednak w moim przypadku banan na twarzy pojawiał się i szybko znikał (śmiałem się z autora-bohatera, a jednocześnie mu współczułem), a finalną wymowę komiksu uważam za bardzo gorzką... Swoją drogą, muszę w końcu przeczytać "Na własny koszt" Chestera Browna!
Mógłby Timof wydać u nas integrala/integrale Joe Matta! Cóż, pewnie jest to mało prawdopodobne, ale pomarzyć można (o Jasonie marzyłem i po latach Kurc podjął się tematu).
Ciekawe, bo obydwa tytuły należą do mniej cenionych w bibliografii Clowesa. Ale u mnie też przeważnie pierwsze kontakty z autorem robiły największe wrazenie, z Clowesem Ghost World, z Tominem Niedoskonałości, z Bourgeonem Towarzysze zmierzchu. Nawet z Burnsem, gdzie Black Hole jest ważniejszym, większym, doskonalszym tytułem, i niby też bardziej cenię, to bardziej 'lubie' El Borbaha.
Zastanawiałem się nad tym i wysoce prawdopodobne, że
"Patience" po części cenię tak bardzo, gdyż była moim pierwszym kontaktem z autorem (choć chyba jednak częściej stopniowo
wgryzam się w danego twórcę). Z kolei
"Wilson" był moim czwartym przeczytanym Clowesem, więc to zdecydowanie inny przypadek... Generalnie bardzo lubię wszystkie wydane u nas tytuły Clowesa. Jedynym wyjątkiem jest...
"Ghost World". Choć to też nie do końca tak, bo nie przeczytałem tego komiksu w całości. Swego czasu przerwałem lekturę mniej więcej w połowie (to było już po "Wilsonie"), ponieważ kompletnie tego nie czułem. Mam jednak poczucie (nadzieję!), że po prostu nie trafiłem w tamtym momencie z nastrojem na tego typu klimaty. Szczęśliwie mam ten tytuł na półce, więc pewnie wkrótce ponownie podejmę – nomem omen – rękawicę.