Już parę razy czytałem, że duże sieci dystrybucyjne wymuszają na wydawcach wysokie rabaty, co powoduje, że żeby się spinało całe przedsięwzięcie, to cena okładkowa musi to uwzględniać. Tutaj nikt nic nie mówi o jakiejś regulacji rynku, więc co się ma zmienić?
Jeśli teraz dołożymy warunek, że nikt z tej ceny okładkowej nie może zejść w detalu, to ceny średnio na rynku wzrosną (kto sprzedawał po okładkowej, tak będzie robił, kto dawał rabat, teraz już nie będzie tego robił). Wzrośnie cena - spadnie ilość sprzedanych egzemplarzy. Przynajmniej na początku życia danego tytułu. Ale też gdzieś czytałem, że o sukcesie lub porażce decydują pierwsze 2-3 miesiące, więc trudniej będzie o jakiś sukces.
A czy małe księgarnie łykną większą część kurczącego się tortu, to też niepewne założenie. Bo niby dlaczego?
Po pół roku znowu stanie się to, co jest teraz - że sklepy o niższych kosztach operacyjnych będą mogły zaproponować niższe ceny. Tylko, czy czytelnik będzie tak długo czekał na daną książkę? Może zapomni, że mu wpadła w oko. Kolejne ryzyko.
Jeśli wiemy, że mało ludzi czyta, to zwiększenie ceny jest niczym krok w przepaść. Działania proczytelnicze nie odniosą skutku w krótkim terminie (już zakładając, że ktoś chce takowe poczynić i wie jak to zrobić - to też ryzykowne założenie przecież).