Myślę, że jest parę przyczyn - wdrożenie nowego sklepu zrobiło bajzel i u nich. Może ich końcówka systemu działa podobnie do tego, co my widzimy. Być może są też zmiany w obsłudze i pracownicy musieli się nauczyć. Wszystko trwa dłużej, zamówienia się spiętrzyły i teraz sklep działa w trybie awaryjnym. Jeśli załoga się nie skurczyła, to i tak ma więcej zaległych zamówień na głowę, więcej telefonów, więcej maili i sprawna kiedyś machina zaczyna skrzypieć i trzeszczeć. Bierze się zamówienia pierwsze z brzegu, albo to co w miarę łatwo można wypchnąć. Wcześniejsze zasady (FIFO?) już nie działają.
Tak się dzieje, gdy liczba zadań przekracza możliwości załogi. Sam tego doświadczam teraz w starciu z administracją państwową. Na wydawałoby się automatyczne działanie czekałem rok. Teraz czekam na to, aż ktoś kliknie w systemie, że moje pismo wpłynęło i sprawa wchodzi w nowy etap.
Czasami też wydarzenie zewnętrzne powoduje takie sytuacje (w mojej branży powódź jest takim triggerem). Na małą powódź (taka jak ostatnio - ok, lokalnie to było straszne, ale w skali kraju to znacznie mniejsza niż 97 i chyba 2010) to firma buduje jakieś plany awaryjne i potrafi dość szybko uruchomić nowe procedury czy przesunąć pracowników. Wielka powódź pokona wszystkich i też zapanuje chaos.
Natomiast Gildia sama to na siebie sprowadziła. Pewnie to odczują w wynikach finansowych.