Mogę rozważać to jedynie teoretycznie, ale podejrzewam, że wolałbym (przykład branżowy) "wyprzedawać komiksy" albo chodzić po klubach zajmujących się daną dyscypliną niż gdyby moja młoda musiała podlegać jakimś leśnym dziadkom a po imprezie przyszłoby jej jeszcze pokazywać się na tle polityków.
A. Radwańska tak zaczynała - od obrazów zdejmowanych ze ścian przez dziadka. I zrobiła karierę mimo, że tenis nie jest tanim sportem.
No i szczęść Boże, niech te kroki stawia. Ale nie widzę powodu dla którego podatnicy mieliby mu to finansować. W czym początkujący dwudziestoletni sportowiec jest lepszy od dwudziestoletniej początkującej baletnicy? Pomijając fakt, że oboje mają marne szanse na karierę, bo tę w obu przypadkach zaczyna się wcześniej niż później. Gdyby "Twój" 21-latek postanowił zacząć trenować żeby zostać kierowcą F1 to państwo też miałoby go brać pod swoje finansowe skrzydła? Nie róbmy ze sportowców złotych cielców.
Patrzę na to w ten sposób, że państwo powinno promować sport wśród dzieci i młodzieży jako inwestycję w przyszłe oszczędności dla Ministerstwa Zdrowia. Tzn. przyzwyczajamy dzieci do ruchu i aktywności po to żeby później jako społeczeństwo żyć dłużej, zdrowiej i nie leczyć rzeczy, które nie powinny się przytrafiać inaczej niż na zasadzie wyjątku od genetycznej reguły (np. otyłość, cukrzyca i te sprawy). Ale promowanie sportu dla wizji medali z igrzysk? Nonsens. Medale przywiezie kilkanaście/kilkadziesiąt osób raz na cztery lata. Jaki to jest przekaz dla całej reszty? Promujemy ruch dla wszystkich z korzyściami dla wszystkich. Premie, mieszkania i tym podobne niech wypłacają prywatni sponsorzy. A państwo może to najwyżej zwolnić częściowo od podatku, na tej zasadzie, że dla medalistów wciągają na maszt flagę państwową a nie logo jakiegoś korpo. Sportowiec inwestorowi spłaci się w ramach kontraktów reklamowych.
Zaglądanie w metrykę nie jest eleganckie, ale dla mnie jak ktoś ma 18+ to juniorem bym go już nie nazwał. Bez względu na status amatorski/zawodowy.
No i teraz pytanie: dlaczego ktokolwiek ma płacić pieniądze ze swoich podatków (czyt. przymusowo) na to żeby kilkudziesięciu "oldbojów" kopało sobie piłkę na trawie. Niech kopią albo za prywatne pieniądze albo po amatorsku w parku albo na boisku samorządowym gdy przestały po nim ganiać dzieciaki.
Ja nie jestem przeciwnikiem sportu wyczynowego, ale uważam, że nie jest to zadanie państwa. Jeżeli A. Szeremeta miałaby równie utalentowanego i oddanego pasji brata, który chciałby zostać kierowcą F1 to państwo też ma go wspierać? A dlaczego nie jej kuzynkę, dobrze zapowiadającą się baletnicę? Tak się uczepiłem jednego nazwiska, ale chodzi mi o pewną zasadę: do pewnego wieku promujemy sport wśród wszystkich. Ale po przekroczeniu magicznej bariery ci wszyscy muszą sami zatroszczyć się o dalszą ewentualną karierę zawodową - w tym wypadku sportową. Bo po raz kolejny: w czym sportowcy są lepsi od reszty? Sport to ścieżka kariery. Jeżeli miałbym wybierać to niech państwo zabierze sportowcom i dołoży naukowcom. W sport ładuje się tym więcej kasy im państwo biedniejsze i bardziej pozbawione sukcesów w innych dziedzinach. To dlatego z takim szaleństwem w oku sport wyczynowy pompowały dawne demoludy - bo gdzie indziej im nie szło. Skończmy z ich tokiem myślenia. Wolę finansowanych przez państwo dwunastu noblistów z fizyki/medycyny niż tą samą liczbę tak samo finansowanych złotych medalistów w siatkówce.
Chciałbym Ci móc odpisać najbardziej fachowo jak się da, ale sam nie posiadam kompletnej wiedzy.
Wiem jedno, F1 to na pewno sport w całości prywatny i raczej nikt kto w wieku 17 lat obudzi się, że chciałby spróbować, szansy nie dostanie.
Ale żeby zobrazować sytuację, Ngannou kiedy już dopłynął swoją łódeczką do Francji rozpoczął treningi bokserskie w wieku 22 lat. Kompletna bieda, nic nie miał, trenerzy z jakiegoś klubu zgodzili mu się pomóc. No i dotarł do mistrzostwa świata UFC. Nikt mu tego nie finansował.
Może to jakiś trend, który funkcjonuje wyłącznie u nas, że wszystko finansują miasta. Ale sprawdziłem sobie to na podstawie starego artykułu:
https://www.rp.pl/biznes/art37219921-samorzadowcy-nie-szczedza-grosza-na-sport-kto-i-na-ile-moze-liczycW przeciwieństwie do Ciebie, ja nie potrafię zająć jednoznacznego stanowiska. Wydaje mi się, że jeśli rozmawiamy o klubach piłkarskich z ekstraklasy, to naturalne że powinny być one całkowicie niezależne od samorządów. By być precyzyjnym, pierwsza drużyna powinna być niezależna i jej funkcjonowanie. Stadion zawsze będzie wynajęty od miasta, jaka to będzie umowa to już decyzja radnych. Dofinansowanie zajęć dla najmłodszych w klubie może być faktycznie dobrym gestem ze strony rządzących, ale przecież wszyscy wiemy, że i tak rodzice co miesiąc płacą po 200-300 złotych za to, że pociecha może trenować. Do tego dochodzą jeszcze opłaty za strój i dojazdy. Więc mimo dotacji rodziny wciąż muszą bulić duże pieniądze i jest to głupie.
Problemem chyba mogą być najbardziej niszowe dyscypliny. Po pierwsze, bo nikt tego nie ogląda. Po drugie, mało osób jest zainteresowanych trenowaniem tego. Po trzecie, w naszym kraju może nie być warunków do trenowania danej dyscypliny.
I tak jak piszesz, jedna kariera trwa dłużej, inna krócej. Co to za kariera, jeśli ktoś przez 10 lat się kopał po czole w jakichś niskich ligach albo pseudo mityngach i ledwo wiązał koniec z końcem.
Ale może organizacja takiej imprezy/wydarzenia/meczu w jakiejś wsi sprawia, że zainteresowanie rośnie.
Jeszcze mam przykład ze swojego najbliższego środowiska. Od jakiegoś czasu chodzę na zajęcia z boksu do klubu sztuk walki. Klub ma ponad 15 lat, prowadzony jest przez rodzinę z bokserskimi tradycjami. Stan obiektu jest marny. W tym samym budynku prywatne przedsięwzięcie pewnego tancerza znanego z telewizji kwitnie, pachnie i w ogóle zachęca. Ale ten klub bokserski nie - śmierdzi, wiele peryferii jest starych, wymagających remontu lub wymiany, brak klimatyzacji, okna też wyglądają jakby były dziurawe.
Ale miasto dotuje zajęcia dla najmłodszych, frekwencja wynosi koło 30 dzieciaków na jednym bloku zajęć.
Wątpie, aby klub utrzymał się tylko z zajęć dla dorosłych. Wiadomo, ktoś powie że po co starym prykom takie zajęcia, kariery nie zrobimy. Ale póki nie robimy sobie krzywdy to każdemu te treningi wychodzą na zdrowie, no i oczywiście płacimy za nie. Czy młodzież za to płaci - nie pytałem żadnego z rodziców. Ale wiem, że bez wsparcia miasta klub by upadł. Nie wiem, czy oferta jest na tyle bogata, aby dzieciaki mogły trenować w innym klubie i żeby nie odbiło się to na np dłuższym dojeździe albo jakimś konflikcie godzinowym z innymi zajęciami.
Co do naukowców i finansowania - pelna zgoda, w ogóle nie chciałbym by finansowanie sportu odbywało się kosztem ucinania kasy na oświate, leczenie albo ogólnie rozwój.