Tymczasem w Numenorze...toczy się "rozmowa" na zlotych kanapach. 
- Mój ty Pfarazonku Złoty, mój ty Królu świata jedyny...Robaczku Świętojański, ależ masz fajną tą brodę, mogę pociągnąć? Żarcik taki.
Nie chcemy zburzyć przecież jej doskonałej symetrii. Byłaby to niewybaczalna zbrodnia. Posłuchaj ty mnie tylko...Co byś Ty powiedział na taką zlewkę od rodzinki jak moja stosuje?
- Po co pytasz, jak dobrze wiesz że moja żona nawet ze mną nie sypia?
- A tak, tak,...zapomniałem. Nie sypia z Tobą, bo sypia ze mną.
UUU, ALE MASZ MINĘ, TYLKO ŻARTOWAŁEM! Oczywiście sypia z tym irytującym Elendilem...Znaczy on był dosyć fajny z początku. Nawet go lubiłem. W końcu zabrał mnie i moją blond Damę z tej durnej tratwy na tym głupim morzu. I byłem mu za to naprawdę wdzięczny. Nawet mu z tej wdzięczności dupę uratowałem, jak mu jeden ork próbował łeb odrąbać to go oszczepem przebiłem.
Lubię czasem sobie porzucać ostrymi przedmiotami w ruchome cele, kumasz? Taki sport. Tylko dzisiaj się zastanawiam czy aby nie zrobiłem głupoty, czy to nie był mój błąd? Wtedy myślałem że dobrze robię; Elendil wydawał się fajny gość...Jak na Numenoryjczyka oczywiście, hyhy. Był dla mnie spoko, no i nie chciałem żeby Królowej Miriel było smutno jakby zginął, bo ona bardzo go lubi. A ja ją bardzo lubię. W końcu legitymowała mnie na Króla Południowców. To było bardzo słodkie...Twoja żonka była słodka. Wszystkich tam wtedy lubiłem, nawet sobie z nimi winko wypiłem, tak jak teraz z tobą piję.
Ale do brzegu.
Wiesz co Pfarazonku...Piszę maile, listy polecone wysyłam; dzwonię do starego, ale on, Wielki Skubaniec, nigdy nie odpowiada. Dostaję zwrot do nadawcy od jakichś 63.000 lat. Coś mi się wydaje że czas spojrzeć prawdzie w oczy. Mój ojciec umarł. Bóg umarł, nie żyje. Długo byłem pewien że to niemożliwe, że Iluvatar jest wieczny, absolutny, wierzyłem w te wszystkie bzdury o omnipotentnym, wiecznym Bogu Nieskończonym; bla bla blah. Ale nie mogę przeczyć faktom. Jak nie ma tak długiego odzewu, to znaczy że Stary kopnął w kalendarz.
Ty byś się nie odzywał do swojego niby ukochanego dzieciaka, swojego "Smrodka" tyle czasu? Jak ma na imię ten twój szczeniak? Nie, czekaj. Niech no sobie tylko sam przypomnę. Spamiętać te wszystkie cholerne imiona, swoje ledwo pamiętam; bo miałem ich od groma. Kemen? Dobrze kojarzę?
Wyobrażasz sobie nie odzywać się do Kemena ileś lat? Dziesiątek? Setek? Tysięcy? Dziesiątek tysięcy?!
Mnie Ojciec nazwał Admirable, i co? JAJCO!
I mimo to ma na mnie tak wyjebane jak tylko można sobie wyobrazić...Albo zdechł. Na pewno.
Pies go trącał.
Mówi się trudno, żyje się dalej. Reszta mojej rodzinki chyba też zdechła, bo ani widu ani słychu. [Poza kuzynem Eonwë, który raz przebrał się za starszego pana i mi stanął na drodze...Myślał że jestem jakiś tępy i go nie poznam. Zmierzyłem ćwoka od góry do dołu, mówiąc mu wzrokiem jaki ma żenadny i słaby ten cosplay. Widać że nowy w te klocki, nubek. Każdy się zaraz skapnie że to blef. "Nie rób se wstydu. Nie ucz ojca dzieci robić, Eonwë". Oczywiście gadał do mnie szyfrem, to ja też do niego szyfrem. Nie będę z nim gadał normalnie. Przylazł do mnie po tak cholernie drugiej nieobecności i czego chce? Mam się z nim tulić, czy co? Pogrzało go fes. Ale dobra. Udałem że wierzę w tę jego ściemę, a on udawał że wierzy w moją. Wiesz jak jest, z nami boskimi istotami, czasem trzeba trochę pograć, jakąś szopkę odwalić.
No i poszedłem z nim na tą rozpadającą się łajbę. Chociaż przez pół roku już miałem dosyć tego jego optymistycznego, naiwnego level 5000 pierdololo.
"Możesz wybrać swoją drogę w każdej chwili. Zdecydować czy czynić dobrze czy źle. WYSTARCZY CHCIEĆ."
Powiedział facet który siedział całe swoje życie u Iluvatarka za piecem. W Valinorze. Krainie wiecznej szczęśliwości. Bezpieczny jak niemowlę; wylegując się na leżaczku, sącząc drinkasy seksondybicz. Koleś od dziesiątek tysięcy wiosen żyje w swojej niebiańsko-rajskiej bańce; i będzie mi tu pitolił farmazony swoje. Połaził pół roczku po tym piekle zwanym Ardą, i już za eksperta chce robić!
Jakby go największy skurwiel jaki powstał z myśli Ojca trzymał w garści tyle tysięcy lat co mnie to by mógł się cwaniaczek wypowiadać, "coby zrobił na moim miejscu".
Nie dało się tego słuchać.
TYLE brakowało, żebym mu z łokcia jebnął, na małym włosku to wisiało. Wisiało w powietrzu...Jeszcze moment; a bym mu przypieprzył, przysięgam Ci na wujka Morgusia.
Mam jeszcze odrobinę cierpliwości, ale nie za wiele. Jakbyś był taki stary jak ja, siedział na ziemi taki szmat czasu; to też byś nie miał cierpliwości na to wszystko.
Na szczęście woda mnie wyręczyła i zmiotła kuzynka Eonwë. Zaczęło mnie gryźć sumienie że go tak zostawiłem...W końcu starał się byc miły...Czujesz to? Bez sensu. Chyba musiałem uderzyć się w łeb jak nas karpik Manwëgo zaatakował. Nieważne...
Zresztą, i tak nic mu nie będzie. Eonwë jest prawdziwie nieśmiertelny, jak ja. No i zawsze się słuchał reszty świętej rodzinki, nie to co ja, hihi. Posiedzi chwilę w sali Mandosa, i zaraz znów będzie hasał po łąkach Valinoru beztrosko popijając driny na leżaczku.
Pies go trącał. Jak i całą świętą rodzinkę Valarów.
Na szczęście, mam jeszcze kontakt z moim ulubionym wujkiem Morgusiem, jedynym sensownym Valarem jakiego znam. Tzn, zdarzało mu się być strasznym sku*wielem. Jak dawał klapsy to minę miałem nietegą; bo łapę ma wielkości dwóch bram do twojego miasta razem wzięte, rozumiesz mnie? Nie było wtedy przyjemnie, ale dawało się przeżyć.
W każdym razie wujek Morgoth to jedyna z rodzinki osoba która nie ma na mnie totalne wyjebongo. [I na świat, przy okazji...] Który sie do mnie odzywa, i lubi sprawdzić jak się czuje i co u mnie. Jak przymierałem głodem to zsyłał mi robaczki do jedzenia, albo nawet co lepszy kawał mięska; żebym się zregenerował po pobycie w więzieniu o ekstra zaostrzonym rygorze. Rozumiesz nawet stołówki tam nie było. Okienka żadnego na świat. Zero null. To był zakład oczywiście również produkcji mojej zrypanej rodzinki Valarskiej. Nawet żarcia mi nie dawali. Przez 3000 lat. Czujesz to? Czy oni są normalni?! Walić ich.
Za to wujek Melkor, jaki był taki był ale przynajmniej dba o mnie jak potrafi. Daje mi prawdziwą nieśmiertelność, kumasz? Taką że wiesz, nigdy nie umierasz; nawet jak cię zabiją to wracasz. Co prawda jest trochę roboty ze złożeniem się do kupy, ale lepsze to niż nic, prawda? Chcesz to dryndnę do niego i spytam czy Tobie też nie skołuje jakiejś zapasowej nieśmiertelności.
Jesteś bardzo miły facet, Pharazonku. Powiedziałbym wręcz że boski. Miło mnje ugościłeś i wg mnie zasługujesz na życie wieczne. Kto jak nie Ty, że wszystkich ludzi?
- Ale...Elfy z Zachodu mówią że nieśmiertelność jest tylko dla nich, majarów i valarów.
- "Pff, ELFY Z ZACHODU MÓWIĄ..." Kto, które elfy? Wiesz jak to z nimi jest. Przemądrzałe to to takie...A prawda jest taka że w większości Elfy z Zachodu w dupie były i gówno widziały. Ja Ci mówię z własnego doświadczenia, z ręką na sercu jak jest. Spałem w jednym wyrku z Melkorem tak jak z Tobą. Wszystko o nim wiem, ile on może. Widziałem gdy czynił cuda, o jakich Ci się nie śniło.
A Ty się ze mną dzielisz wszystkim co masz.
Włącznie z Twoja żonką...A nie, ją wziąłem sobie sam...Ha, żartuję! Zawsze dajesz się na to nabrać. Bardzo ładnie z twojej strony. Hojny jesteś, porządny z Ciebie jest chłop. Nie wiem co tak na Ciebie narzekają ludziska. Należy Ci się też prezent jakiś. Ja też lubię je rozdawać, to bywa całkiem miłe. Dawać i dostawać... Nieśmiertelność będzie w sam raz odpowiednim darem dla Ciebie. Zasłużyłeś.
Czekaj no. Zaraz do wujka Melkora zadzwonię, co się będziemy szczypać po próżnicy. Dawaj tego głupiego Palantira, pomacham nim trochę w tę i we wtę. Spróbuję złapać zasięg, bo czasami jest z nim spory problem...Czemu tu nic nie działa jak należy na tej Ardzie przeklętej...
Bezczasowa Pustka leży dosyć daleko; w zasadzie poza obrębem świata, haha. No nie ma letko.
- Sau...
- Słucham?
- Chciałem powiedzieć Czcigodny Czarnoksiężniku Zigurze...a nie jesteś czasem zbyt mocno zawiany?
- Nie, wcale...Mój Ty Pharazonku, Królu Złoty. Co tam te dwa galony krwi niewiernych? Albo dobra...Daj mi coś na popitę, bo w sumie mnie mdli. Chyba będę rzygał.
Jak ja nienawidzę tego ziemskiego klimatu. Wszystko ciężkie w pizdu. Nie idzie wręcz oddychać czasami. Dobrze że z zasady nie muszę.
Lubię te nasze rozmowy wiesz Ar-Pharazônku? Bywają dość inspirujące.
- Jakie rozmowy, Czarnoksiężniku? przecież nie dałeś mi dojść do słowa.
- Wybacz mi. Po prostu domyślam sie co powiesz zanim otworzysz usta; i nigdy nie chybiam. Co Ty możesz wnieść do rozmowy nowego jak ja wiem o Tobie absolutnie wszystko? Włącznie z rozmiarem skarpetek, bokserek i stanem skarbca?
- Co racja to racja.
- Wypijmy za to jeszcze jednego kielicha czerwonego. Może w tym czasie Wujek M się odezwie. Na zdrówko!