Może nie kochamy dosyć życia? Czy zauważył pan, że tylko śmierć budzi nasze uczucia? Jakże kochamy przyjaciół, którzy nas opuścili, prawda? Jak podziwiamy tych naszych mistrzów, którzy milczą, mając usta pełne ziemi! Hołd przychodzi wówczas w sposób naturalny, ten hołd, którego oczekiwali może przez całe życie. Ale czy wie pan, dlaczego jesteśmy zawsze bardziej sprawiedliwi i wielkoduszni ze zmarłymi? Przyczyna jest prosta! Wobec nich nie mamy zobowiązań. Zostawiają nam swobodę, możemy rozporządzać swoim czasem, upchać hołd pomiędzy koktajl i spotkanie z uroczą kochanką, słowem, przeznaczyć nań chwilę, z którą nie wiadomo, co zrobić. Jeśli zobowiązują nas do czegoś, to do pamięci, a my mamy krótką pamięć. Nie, w naszych przyjaciołach kochamy świeżą śmierć, śmierć bolesną, nasze wzruszenie, siebie samych wreszcie!
Miałem więc przyjaciela, którego najczęściej unikałem. Nudził mnie trochę, a poza tym miał swoje zasady. Ale podczas agonii odzyskał mnie, niech pan będzie spokojny. Przychodziłem co dzień, bez pudła. Umarł zadowolony ze mnie, ściskając mi ręce. Pewna pani, która zbyt często i na próżno nie dawała mi spokoju, miała dość dobrego smaku, żeby umrzeć młodo. Jakież od razu miejsce w moim sercu! A cóż dopiero jeśli chodzi o samobójstwo! Boże, co za rozkoszny rozgardiasz! Telefon dzwoni, serce przepełnione, zdania z umysłu krótkie, ale ciężkie od niedomówień, poskramiany ból, a nawet, tak, nieco samooskarżenia!
Człowiek jest taki, drogi panie, ma dwie twarze: nie może kochać, nie kochając siebie. Niech pan przyjrzy się swym sąsiadom, jeśli szczęśliwym wypadkiem zdarzy się zgon w kamienicy. Spali w swoim malutkim życiu i oto umiera na przykład dozorca. Natychmiast budzą się, rzucają, dowiadują się, litują. Umarły jest na wokandzie i spektakl zaczyna się wreszcie. Cóż pan chce, trzeba im tragedii, to ich drobna przewaga, ich aperitif. (z powieści Upadek A. Camusa)