Ja nie porwę się chyba na topkę najlepszych.
Ulubionych prędzej, ale też często zależy od tego na co najdzie mnie ochota albo co w danym raperze cenię. To, że dostawał najlepsze bity, czy pisał najlepsze rymy, albo czy jego teksty dotykały czegoś ważniejszego niż hajsu i drogich samochodów.
Dla mnie ważnymi albumami na pewno były i na zawsze pozostaną:
Biggie - Ready to die (1994)
Dre - 2001 (1999) oraz The Chronic (1992)
Kendrick - good kid, m.A.A.d city (2012)
Snoop - Doggystyle (1993)
2Pac - All Eyez On Me (1996)
Eminem - The Marshall Mathers LP (2000)
Nas - Illmatic (1994)
50 Cent - Get Rich or Die Tryin (2003)
MF Doom - Operation: Doomsday (1999)
Beastie Boys - Licensed to Ill (1986)
The Game - The Documentary (2005)
Co do nowych twórców - odbijam się od nich i nie rozumiem fenomenu. Cukierkowe albo klubowe brzmienie nie kojarzy mi się z rapem jaki znam.
Słuchałem też wielu raperów, których znajomi mi polecali i zostali oni docenieni przez recenzentów, a ja nigdy się nimi nie zachwyciłem - Lil Wayne, T.I., Gucci Mane i pewnie wielu innych.
Nie wymieniłem za albumy, ale na pewno szacun też dla Busta Rhymes'a, Tylera The Creatora (a z nim to nawet miałem okazję zbić piątkę na scenie

), Ice Cube'a, Eazyego E, Jaya-Z, Mos Defa, Tech N9ne'a, KRS One'a/
Z kolei jest MASA raperów starej daty, których nigdy nie miałem okazji dobrze przesłuchać, a na podstawie jednego, dwóch numerów czy nawet wszystkich singli to nie jest właściwe ocenianie. Chociażby: Slick Rick, Big Daddy Kane, Rakim, Q-tip, AZ, Big L, Common, LL Cool J, Kool G rap, Andre 3000.
Z nowego pokolenia totalnie nie czaje zachwytów nad postaciami innymi niż Drake (ale też z umiarem), Tyler, Kendrick, A$ap Rocky. No po prostu nie rozumiem, nie porwało mnie, nie sprawiło że chciałem te numery katować.