Przesłuchałem już kilka razy i mam niestety zupełnie inne odczucia.
ja sie jednak bede upieral przy swoim. przesluchalem juz kilkanascie razy i w moim (podkreslam) odczuciu album jest mniej spontaniczny, niz niektore poprzednie, ale nie mniej energetyczny.
jest bardziej dopracowany, mozna powiedziec "mocno studyjny", ale z drugiej strony panowie sa juz dobrze po szescdziesiatce.
widac, ze chlopaki doskonale sie ze soba czuja, widac ciagla ewolucje ich umiejetnosci.
jesli chodzi o utwory to:
- senjutsu - jak na otwierajacy plyte maidenow raczej nieprzewidywalny, zazwyczaj jest to rokowy galop, tym razem mamy srednie tempo, super melodyjny, bujany, refren, "niemaidenowe" sola. jako wstep zapowiada epicki album.
- stratego - fajny, szybki kawalek, typowy basowy pochod Steve'a, przywodzi na mysl ere 7th son
- writing on the wall - utwor ok, troche nie pasuje mi ten ogolny "southern rock feel", szczegolnie jak na pierwszy singiel. ale rowniez to doskonala melodia, swietne przejscia, sporo energii jak na kawalek w srednim tempie. solo to polaczenie maidenow z amerykanskim mainstream rockiem.
- z lost in a lost world sie zgodze troche nudnawe, ale solo jest swietne, akustyczny wstep, chorki i klawisze w tle doskonale pasuja do ogolnej koncepcji utworu.
- days of future past - swietny riff i budowanie napiecia, bardzo koncertowy refren.
- time machine - mimo, ze znowu srednie tempo jest jednym z najlepszych kawalkow na plycie. rozwija sie jak typowy maidenowy utwor z najlepszych czasow, prosty, ale wpadajacy w ucho riff, zmiany tempa.
- darkest hour - moj ulubiony utwor. atmosferyczny, doskonale skomponowany tematyka bliska sercu, swietne solo, klimat bliski balladom z lat 80tych
- death of the celts - ponad 10 minut, dosyc zlozony kawalek, ale muzycznie i wokalnie brzmi troche jak ballada spiewana przez sredniowiecznego barda co samo w sobie jest ciekawer
- the parchment - znow swietny riff, ktory pasowalby na np powerslave, zlowrogi, budowany powoli klimat. jeden z lepszych kawalkow (mimo, ze najdluzszy na plycie)
- hell on earth, toche za bardzo przewidywalny, ale oprocz tego nie mam nic do zarzucenia, ciekawy riff, zlozona kompozycja, duzo energii, dobry sposob na zamkniecie plyty
podsumowujac od dawna plyta maidenow nie miala az tylu dobrych utworow i tak niewielu wypelniaczy. widac, ze mieli pomysl na plyte i talent zeby ja dobrze nagrac. spelnili moje oczekiwania w 100% szczegolnie jesli porownamy ja do kilku poprzednich - od dance of the death do book of souls.
a wracajac do betrayera to w ten sam sobow pierwsza plyta pandemonium zostala wydana. na pewno kupie betrayera, mimo, ze nie slyszalem tego pierwszego dema. poczatek lat 90 to byl doskonaly czas w polskim metalu...