Można. Książkowy władca mi się podobał jak miałem te 13-14 lat, parę lat później przeczytałem Wiedźmina i więcej czytać Tolkiena już nigdy nie miałem ochoty (tylko do filmów wracam, bo są zrealizowane rewelacyjnie), w sumie miałem z nim podobnie jak z Karolem Mayem, z tym, że ten ostatni nigdy nie miał porządnej ekranizacji.
A Łozińskiego czytało się mi się kiepsko, w tej niby poprawionej wersji gdzie są z powrotem krasnoludy zamiast krzatów przywrócili też niektóre oryginalne nazwiska ale zrobili to tak niedbale, że teraz w jednym miejscu książki ten sam Hobbit jest nazywany nazwiskiem spolszczonym, a gdzie indziej już oryginalnym
(przynajmniej takie kwiatki się zdarzają w wydaniu, które mam na półce). Na s.84 jest Fred Bolger, podczas gdy na s1166 jest to już Fred Boblik.
Nie wiem też, czy to wina tłumaczenia, czy tak jest też w oryginale, ale bitwa na polach Pellennoru jest w tej wersji opisana w zupełnie innym stylu niż cała reszta, stylizowana na coś w rodzaju średniowiecznej kroniki, tylko że wypada to dość pokracznie i chwilami wręcz żenująco w swojej sztuczności. Nie pamiętam już czy tak samo było w tym starym tłumaczeniu Skibniewskiej.